poniedziałek, 26 grudnia 2016

Biegiem przez święta

Witam.
Święta się kończą w towarzystwie pięknej śnieżnej aury ;-). U nas jak to w normalnej rodzinie święta częściowo w pracy. Tak to jest jak oboje pracuje zmianowo z tą różnicą że jedno dwunastkami, a drugie ósemkami. Piątek, świątek... W tym roku wypadło że w drugi dzień świąt Kasia ma dobę. Ja miałbym nockę, ale chwilowo nie pracuje. Tak wiec pozostałe dwa dni rozłożyliśmy na jednych i drugich rodziców.
Sednem jednak sprawy jest aktywność, którą w wigilię z rana wykazała się Kasia. Zrobiła sobie tradycyjną piąteczkę.
Po czym ogarnęliśmy się i pojechaliśmy do Uniejowa. Wieczorkiem przemieściliśmy się na Leniszki gdzie następnego dnia z rana Kasia zrobiła kolejną z jej ulubionych pętli.
Rankiem tego dnia zaskoczył nas Franio który odpalił dziadka sprzęt i śpiewając kolędę "grał" na klawiszach.
Mnie również udało się trochę pobiegać. I tutaj odezwało się mojej pragnienie odkrywania. Nie lubię długo biegać tą samą drogą więc co chwila zmieniam trasy. Z racji pogody bieganie po lesie i drogach nieutwardzonych odpadało- raz z Kasią pobiegliśmy i wyglądaliśmy prawie jakbyśmy się w błocie tarzali. Chciałem tez pobiec nieco więcej wiec postanowiłem- najwyżej przyjdę.
Tym sposobem udało mi się zrobić nieco ponad 13 kilometrów. Niestety podczas biegu w pewnym momencie (zielona trasa) zaczęła mi się zawieszać aplikacja wiec niedokładne oznaczenie i pomiar. Ale udało mi się pokonać ścianę. Pierwsze od nie pamiętam kiedy ponad 10 km. Trochę siąpiło, trochę zawiewało. Parę stopni na plusie. Pogoda niezbyt przyjemna, ale coś cały czas pchało do przodu- jak F. Gump.
Droga przynajmniej w teorii miała prowadzić cały czas asfaltem, ale asfalt w pewnym momencie się skończył. Tragedii nie było ale w butach zrobiło się trochę mokro. Dało się jednak bez problemu biec. Przeraziło mnie jednak nieco to:
Na szczęście po paru metrach zapaliła się lampka- halo- to co widzisz nie do końca pasuje z tym co pokazuje mapa- to właśnie od tego miejsca zaczęła wieszać się aplikacja. Gdybym nie zauważył to nie dość że pobiegł bym przez bagno to zrobił krótszy od zaplanowanych treningów.
Po powrocie mocne rozciąganie. Wieczorem z domu tak mnie nogi nap....ły że czekałem tylko żeby się położyć. Ale ten ból był tak pozytywny, że aż czekam na powtórkę.
Tak więc dzisiaj chłopaki siedzieli sami w domu- i żyjemy, nawet głodni nie jesteśmy ;-). Przed południem byliśmy w kościele wiec spacer zaliczyliśmy, ale mieliśmy iść również wieczorem z latarkami- niestety deszcz nas tym razem odstraszył, pójdziemy jutro.
Pozdrawiamy i udanej sylwestrowej zabawy życzymy.

piątek, 23 grudnia 2016

Raz dołek raz górka.

Cześć.
Ostatnio wpadłem w błędne koło siedzenia w domu, żarcia i nie robienia niczego konstruktywnego. Kłódkę z lodówki zerwałem i tak jakoś sobie czas leniwie płynął. Liczyłem na to że wraz z nowym rokiem wrócę do pracy, ale niestety póki wyniki mi się nie poprawią hematolog nie puści mnie. Zostaje dbać o siebie, łykać leki i badać się zgodnie z zaleceniami.
Co do dbania o siebie- wybrałem się dziś pierwszy raz od chyba trzech miesięcy na ściankę. Co prawda zbyt dużo nie zrobiłem- po takiej przerwie to nie dziwne. Ale chyba większy wpływ trening miał na głowę niż ciało. Posiedziałem z półtorej godzinki, obaliłem kawusie.
Nawet udało mi się zrobić wszystkie żółte drogi (te najłatwiejsze) i to większość po dwa razy. Padło też parę pomarańczowych (nieco trudniejsze). Do kilku się przystawiałem ale zrzucały. Trochę po trenuje i zrobię :-). Standardowo dołożyłem też brzuszki, pompersy oraz slacka. To chyba była bardzo dobra terapia- wydaje mi się że właśnie tego potrzebowałem.
Parę dni temu udało mi się też pobiegać. Tym razem wybrałem się na Okręglik. Cisza, spokój i praktycznie nikogo poza mną. Miło posłuchać niczego. Co prawda było to ledwie siedem kilometrów, ale zawsze coś.
Musze poszukać jeszcze jakiegoś miejsca aby robić podbiegi i zbiegi. Chyba że będę biegał Zgierką w tą i z powrotem od Włókniarzy do Kniaziewicza :-). Jest to jakieś rozwiązanie.

Jakiś czas temu wyszliśmy z Młodym po Kasie wracającą z pracy tramwajem. Oczywiście pamięć Franka nie zawiodła i jak tylko zobaczył tunel pod Zgierską od razu do niego pobiegł bawić się echem.
Zabawa była przednia, aż się co niektórzy przechodnie oglądali skąd się takie dziwne dźwięki biorą. Jak widać, słychać echo w mieście też da się znaleźć.

Co do Franka. Mam zablokowane wyjścia na służbówce, ale syn poratował mnie swoim telefonem. Co prawda wolałbym inną tapetę, ale daje rade :-).
Ważne że mogę dzwonić i pisać (na służbowym tylko przychodzące jak coś ;-)).
 
Korzystając z wolnego czasu zrobiłem też nieco przetworów ;-).
Niestety konsumować jak na razie nie mogę, ale podobno pyszne.
 
Muszę Wam się przyznać że chciałbym już wrócić do pracy. Ile można w domu siedzieć. Fakt jest dużo wolnego czasu, ale co za dużo...... Mam nadzieje że wytrwam również w treningowych postanowieniach i że w końcu wyniki się poprawią. Podobno dołki są po to aby mogły być górki.
 
Korzystając z okazji, przecież już jutro wigilia życzę Wam przede wszystkim zdrowia, pogody ducha, radości z każdej chwili i jak najwięcej aktywnie spędzonych czasu.
 
Pozdrawiam

wtorek, 13 grudnia 2016

Jak zwykle.

Witam.
Ostatnio staram się nieco rozruszać. Próbuje też trenować moją silną wolę- w miarę panuję nad dietą. Zdarzają się jeszcze napady żarłoczności i zachcianek ale jest już tego mniej :-). Nawet chyba są postępy na wadze :-), choć z twarzy podobno wyglądam jak księżyc w pełni. Ćwiczę sobie powoli w domku, troszkę biegam. W racji dobrej pogody chciałem również dorzucić rower. Niestety po dzisiejszym spotkaniu z hematologiem wiem że muszę trochę poczekać. Mam zbyt mało płytek (31 tyś, a norma 150-400 tyś) abym mógł robić coś co może wiązać się z urazem (wywrotka). Zamiast roweru musze dorzucić bieganie ;-). Powoli forma się buduje- co prawda nie tak jak kiedyś ale powoli i sukcesywnie do przodu. Jeszcze tylko żeby się wyniki unormowały i będzie spoko.
Tak sobie biegam i biegam że aż nawet prezent biegowy dostałem od żonki :-).
Brnąc dalej w temat biegania, dziś udało nam się nawet razem z Kasią potruchtać.
Zrobiliśmy sobie trochę ponad siódemeczkę w około 55 minut. Spokojnym krokiem przy lekkim mrozie. Nawet spotkaliśmy jedną biegaczkę. Super pogoda na bieganie. Mały mróz, słoneczko świeci- aż miło. Oby tak dalej, mogłoby tylko trochę przyprószyć śniegiem.
Kasiula też ostatnimi czasy w każdej wolnej chwili biega- robi formę. Czasem robi szybką dwójkę, czasem 10 kilometrów. Najważniejsze aby był ruch. Nie ważne czy gorąco czy zimno byle w ruchu.
Pozdrawiamy.

czwartek, 8 grudnia 2016

Progres

Cześć.
Ostatnio trochę siedzę w domu. Nie koniecznie bo chce, ale wyjścia nie mam. To jak już tak siedzę w tym domu to troszkę go ogarniam i tak powoli zostałem przez Katarzynę przechrzczony na kurę domową ;-). Tylko jak już mam nią być to taką z której rosół będzie miał mało ok ;-). Tak więc aby przeciwdziałać wzrostowi w szerz poza zmniejszeniem korytka zwiększyłem ilość ruchu. I tak ostatnio zamiast jechać do szpitala Kopernika mpk pojechałem rowerem.
Pomijając fakt że i tak wizytę umówiłem w innej przychodni było fajnie. Cieszę się tylko niezmiernie że wrzuciłem do plecaka tak na wszelki czapkę od biegania. Po 10 minutach jechałem w dwóch- tak zawiewało. W drodze powrotnej zahaczyłem o Pirogowa i zostawiłem Kasi niespodziankę w aucie, odebrałem Franka z przedszkola, zajrzałem do kolejnej przychodni i domek. Pod koniec już mi się ciężko pedałowało, ale satysfakcja gwarantowana. Za każdym razem progres.
 
Kasia natomiast w każdej możliwej chwili stara się iść biegać. Nie wiem czy to przez to że brakuje jej roweru czy przez obawę przed Perłami Małopolski. Biegała dziś- taka szybka piątka. Biegała również we wtorek.
Nawet Franio nie popuszcza i dziś przed myciem ząbków ćwiczył łazienkowe wspinanie ;-).

Słowem aktywni kiedy tylko się da. W sumie ja to się cieszę że w ogóle mi nie zabronili.

  A co do Frania- zakończyliśmy pierwszy etap naszego wspólnego projektu pod tytułem odnowa mamusinego roweru :-). Rower jest rozebrany na części pierwsze i przygotowany do piaskowania oraz malowania.
Siodło i widełki zaizolowane przez Frania.


Autor zdjęcia- Franciszek Karnicki :-)

Rozbiórka o dziwo obyła się bez większych niespodzianek. Jedynie korba, która przy moim rowerze (a miałem prawie taki sam) odpadała sama tutaj nie chciała puścić i uparcie siedziała na osi suportu. Na szczęście udało się ją zdemontować. Jak ruszymy dalej postaram się coś więcej opisać.

Pozdrawiamy.

niedziela, 4 grudnia 2016

I po weekendzie.

Powitać.
Teraz już przyszedł czas na faktyczny powrót. Jutro pierwszy dzień w pracy od 21.10. Boże- czuje się jakbym miał pierwszy raz iść szkoły. Dziwne uczucie. Ciekawe czy i co się zmieniło przez tyle czasu...
Weekend tradycyjnie plany były, a wyszło jak zwykle, ale i tak miło było. W sobotę rano skoczyliśmy z Frankiem mpk na rynek po magiczny składnik do przetworów. W popołudniu zabraliśmy się za nasz pierwszy wspólny projekt- odnowę mamusi roweru. Jeździła dzielnie do tej pory ale awaria któregoś pięknego ranka spowodowała że czas na remont. Jesteśmy w trakcie rozbiórki- Franek dzielnie pomaga. Jak na razie udało się rozebrać hamulce, rozkuć łańcuch, wyjąć suport z korbami (a nie szło łatwo). Zostało jeszcze nieco drobiazgów ale będę Wam na bieżąco marudził.
Na dziś zaplanowała była po raz kolejny pewna wycieczka... niestety znów musieliśmy odpuścić. Za to przed południem pojechaliśmy na basen. To znaczy my z Franiem- Kasia biegła :-). I od razu mówię ja jej nie kazałem i autem się dzielimy :-). W sumie oboje chcieliśmy dziś pobiegać a czasu nie było za dużo. Tak wiec spotkaliśmy się pod basenem- idealnie wstrzeliliśmy się czasowo. Na basenie trochę pływania, trochę szaleństwa. Po basenie wygłodzeni więc pobiegłem do biedry po pierogi ;-) (przy Studzińskiego autopauza 3,5 minuty).

5 kilometrów- 35 minut. Źle nie jest. Mamy już też wyzwanie biegowe na przyszły rok. Niestety Kasia nie jest zachwycona. Ekstermynator był jej pomysłem a ja wymyśliłem Perły Małopolski. Mam nadzieje że uda się zrealizować. Terminarz będzie w 2017 roku napięty jak.... A tym czasem poza bieganiem stały zestaw ćwiczeń plus do tego skakanka. Jeszcze tylko ściankę musze wcisnąć.
Wieczorkiem zawieźliśmy Kasie do pracy i Franio zgasł. Jak świeczuszka. Wniosłem tylko na górę taki woreczek i położyłem spać. Po drodze pytał czy mamusia sama pojechała- taki był odlot.
Niby zwykły weekend, ale jakoś mimo częściowo pracy Kasi miło spędzony.
A wycieczki nie odpuszczę.
Pozdrawiamy.

P.S.
Info na temat dzisiejszego biegu Kasi opisze później- nie zdążyłem zsynchronizować jej zegarka a zabrała do pracy ;-).

Edit.
Jak obiecałem tak piszę. Kasia spokojnym krokiem pobiegła na basen. Wyglądało to tak:
A i na basenie były nie tylko wygłupy z Młodym ale i zrobiła parę długości. Słowem ruch gdzie tylko się da.

A co do mnie- chwaliłem się że w poniedziałek wracam do pracy. W sumie nawet się cieszyłem, niestety do czasu wizyty u lekarza medycyny pracy, który stwierdził że dopóki nie skończę diagnostyki neurologicznej nie dopuści mnie do pracy. Więc lipa- znów siedzę w domu. Musze tylko coś wykombinować z ruchem, ponieważ przez leki zaczynam tyć a sama dieta raczej nie wystarczy. Lodówkę już zamknąłem na kłódkę, wymazałem z pamięci stoiska ze słodyczami. Zostaje aktywność ;-).
Pozdrawiam.

środa, 30 listopada 2016

Korzystając z okazji, czyli wieczorny spacer.

Witam.
Patrząc na meteo.pl nie da się nie zauważyć że śniegu zaraz nie będzie. Korzystając wiec z okazji zjedliśmy kolacje i poszliśmy na spacer. Niestety Kasi z nami nie było ale za to utwierdziła mnie zdalnie w przekonaniu że spacer o tej porze nie jest głupim pomysłem. A fakt- radość Młodego ponad wszystko. Strasznie się cieszył, tym bardziej że sam proponowałem robienie orłów w śniegu i nie zabraniałem tarzania się w nim. Udało się nawet trochę zdjęć zrobić.







Żeby nie było- ja też orła robiłem- co prawda w dżinach wiec śnieg nawet w ...., ale i tak fajnie było. Później już tylko szybki prychol i Franio w łóżeczku. Poczytana bajka o "Siedmiu krukach" i odlot.
Spontan najlepszym rozwiązaniem wszystkiego ;-).

A tak z innej beczki. Franuś ma swoje klocki lego duplo. Chcieliśmy iść ich kierunku, jednak okazało się że Franio ogarnia już te mniejsze. Postanowiłem więc jakiś czas temu (jeszcze przez szpitalem) przywieźć swoje stare klocki. Niekompletne, z podartymi instrukcjami, ale moje. Klocki, w których potrafiłem siedzieć cały dzień i budować. Zaczęliśmy po kolei składać zestawy. Na szczęście szukając trochę w internecie udało się odnaleźć instrukcje oraz spisy klocków z zestawów. Brakujące klocki dokupiliśmy, w sumie nadal niektórych szukamy.
Okazało się że Kasia też kiedyś miała lego- domek. Właśnie jesteśmy w trakcie ich poszukiwania po piwnicy i strychu jej rodzinnego domu.
Najciekawsze jest to że Młody od czasu przywiezienia klocków, czyli od około trzech tygodni nie bawi się praktycznie niczym innym. Na początku większość ja sam budowałem, ale z czasem zaczął sam kombinować że coś może zrobić, wymyślić, zbudować sam. Tak wiec nie tylko zabawa gotowym alei tworzenie samodzielnie bez instrukcji. Duży krok do przodu.
Ostatnio trafiliśmy na promocje w Lidlu i nawet mamusia się wkręciła w budowanie- razem zrobili dwa nowe zestawy.
A co do staroci- mój pierwszy zestaw- lego 715.
A tu pozostałe:




Najciekawsze w tym wszystkim jest to że nie muszą to być super wielkie nowe zestawy. Przede wszystkim mają sprawiać frajdę. Siedzimy więc z Franiem na allegro i szukamy okazji i fajnych zestawów. A gdyby ktoś z Was coś miał i chciałby się tych klocków pozbyć to pewnie się dogadamy :-).
 
Wracając do Lidla. Jakiś czas temu, zresztą jak co sezon pojawiła się promocja na zimowe dziecięce ubrania. Kupiliśmy więc spodnie, kurtkę, ćwierćgolf oraz czapkę i rękawiczki. Spodnie dziś założone pierwszy raz, ale dały rade. Co to kurtki- jak na razie zakładana jest na jeden cienki długi rękaw i w zupełności wystarczy- nawet jak jedziemy autobusem do przedszkola. Czapa i pozostałe rzeczy również zdają egzamin. Co prawda w samej czapce puścił jeden szew, ale igła, nitka i damy rade. To już nasz któryś zakup  z tego marketu (zarówno rzeczy dziecięcych jak i biegowych) i szczerze mówiąc jesteśmy pozytywnie zaskoczeni zestawieniem jakość- cena. Myślę że spokojnie możemy polecić. Dziś byliśmy jakieś 40 minut przy ok -5 stopni, wiatr, opad śniegu i tarzanie w nim. Po powrocie wszystko cieplutkie :-).
 
Tak więc budujemy, ćwiczymy, robimy różne różności byle razem. Czasem Kasia z Franiem, czasem ja z nim. A czasem udaje się razem spędzić chwile razem jak Młody jest w przedszkolu. Zdarza się też jak normalna rodzina razem we trójkę. Cóż jesteśmy normalni, żadnych udziwnień nie ma i działamy dalej.
 
Pozdrawiamy

niedziela, 27 listopada 2016

Wracam.

Cześć.
Jakiś czas temu jak już pisałem miałem przyjemność zobaczyć szpital od strony pacjenta. Poleżałem sobie nieco na hematologii. Troszkę mnie tam badali, leczyli. Często w trakcie rozmów z personelem mówiono "a to pan jest z ajtipi". Wierzyłem że mnie nie obrażają ;-). Teraz już wiem że chodziło o ITP, czyli pierwotną małopłytkowość autoimmunologiczną. Na szczęście nie jest tak źle jak brzmi i nie ma podłoża w postaci innego syfu!!! Otóż mój organizm zbyt szybko niszczy płytki krwi przez co wszelkie krwotoki są u mnie trudniejsze do zatamowania. O ile? - to w zależności od ilości płytek. Niestety przy dużych ranach i co gorsza krwotokach wewnętrznych robi się poważniej, ale cóż tak już mam :-).
Pisze o tym wszystkim nie dlatego aby się chwalić, żalić, czy oczekiwać współczucia. Sprawa jest znacznie bardziej banalna- dbam o swoje 4 litery. Tak jak cukrzyk, epileptyk czy ktoś inny informuje o swojej chorobie, tak również ja.. Aby w razie "w" ktoś kto by mi pomagał wiedział czego może się spodziewać i jak reagować- poza tym nie będzie przykrego zaskoczenia że przecież powinno już nie krwawić a nadal kapie ;-).
Chciałbym Wam też opowiedzieć o innej historii ze szpitala. W drugim dniu pobytu zaproszono mnie z zaskoczenia do gabinetu zabiegowego Usadzono na leżance, potwierdzono dane. Jacob wyluzowany gada z personelem po czym słyszy prośbę o podpisanie zgody na pobranie szpiku....CO?!!??! Żałuje że nie mogłem zobaczyć swojej miny. Cóż, podpisałem- z zaskoczenia mnie wzięli. Ułożyli na boku, zdążyłem jedynie zapytać czy jakieś znieczulenie chociaż będzie. Powiedziano że miejscowe i nie będzie bardziej boleć niż mój tatuaż, na którego temat zaczęli mnie zagadywać. Musze przyznać że trwało to może z 3 minuty i bardziej bolało znieczulenie niż pobranie. Jedynie przy pobraniu czuć przez chwile takie lekkie ciągnięcie. Szpik pobierano mi z biodra.
Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się czy zostać dawcą szpiku, czy boli, jak się pobiera to już wie ;-). Pewnie to nie to samo, ale zawsze jakiś pogląd sytuacji ;-).

Korzystając z dosyć dobrej pogody nawet udało się wyjść na wspólny spacerek.


Co prawda nie był za długi, ale razem- to najważniejsze.

Wracam. Wracam powoli do życia oraz tego co robiłem przed przerwą. Trwała ona ponad miesiąc, ale nie robiłem dosłownie nic. Przede wszystkim wracam do starych nawyków żywieniowych. Problemem jest nieco lek który biorę- cholernie wzmaga apetyt i to na to co najgorsze. Jeszcze trochę pracy przede mną ale plan już jest. Zaczynam nawet panować nad wpiep.....aniem. W tym tygodniu włączyłem też trochę ćwiczeń. We wtorek udało mi się zrobić nawet brzuszki 5x15, pompki 5x10 i drążek 5x5. W czwartek poskakałem na skakance (pierwszy raz chyba od w-fu w podstawówce) 3x3 minuty. Po skakance chciałem powtórzyć ćwiczenia z wtorku, ale takie miałem zakwasy na brzuchu że nie mogłem zrobić nic. Zastałem się jak T54 porzucony po wojnie. Ale spokojnie i powoli robię kroki naprzód. Małe, ale sukcesywnie do przodu. W sobotę wybrałem się na bieganie. Musze się pochwalić- posłuchałem jak nigdy Kasi i nie przesadzałem. Zrobiłem sobie 3,5 km w 28 minut. Nawet z ciekawości przeprosiłem się z pulsometrem ;-). Super się biegło, truchcikiem, nózia za nózią, lekki mrozik. Bajka. Co prawda nogi mnie dziś bolą ale i tak było super.

Słowem- powrót do formy czas zacząć (a już są pewne plany biegowe).

A tak z innej beczki. Kasia cały czas jeździ do/z pracy na rowerze (nie- nie zabrałem jej auta ;-)). Dni coraz krótsze i okazało się że jej dotychczasowe oświetlenie troszkę jest za słabe. Z tylną lampką nie było problemu, ona daje tylko to że cię widać i to zadanie spełniania.Natomiast przednia do tego musi jeszcze oświetlać drogę a tu już nie było tak super. Pojechałem więc do sklepu. Pan stwierdził że takie latarki, które może polecić to tak od 200pln. Nie napisze co pomyślałem, ale postanowiłem sam zagłębić się w temat. Poza testami i porównaniami oraz danymi technicznymi sięgnąłem do strony naszego rodzimego producenta, czyli Mactronic-a. Kiedyś miałem przyjemność korzystania z ich czołówki i bardzo przypadła mi do gustu. Teraz wybór padł na latarkę o nazwie Scream 300lm.  Może służyć zarówno jako latarka ręczna jak i na rower. Daje mocny i dosyć szeroki snop światła. Kasia jest bardzo zadowolona. Opis możecie znaleźć na stronie, natomiast co ważne. Wg producenta czas pracy na 100% mocy wynosi 1,5h. W praktyce chyba było trzy razy dłużej zanim faktycznie zaczęło słabnąć światło. Warto jednak przy czymś takim wyposażyć się w akumulatorki z ładowarką. Mnie udało się ją kupić za niecało 100pln. Czy warto- moim zdaniem tak:
-dobrze świeci
-wytrzymała
-odporna na uszkodzenia.
Myślę ze spokojnie posłuży ładnych parę lat (za ten wywód nikt nie płacił ;-)).

Do zobaczenia i nie odpuszczajcie outdooru mimo mrozików.


poniedziałek, 14 listopada 2016

Wreszcie w domu.

Witam.
Dziś po tygodniowym pobycie w szpitalu wypuścili mnie do domu. Na drogę dostałem skierowania na kolejne badania. Chciałem napisać że z apteki wyszedłem jak emeryt z reklamówką pełną leków ale aż tak tragicznie nie było.
Kasia zabrała mnie z oddziału i pojechaliśmy po Frania do przedszkola. Wymyśliła żebym czekał przed budynkiem a ona wyprowadzi go z zamkniętymi oczami mówiąc że niespodzianka czeka. Oj dawno się tak nie cieszyliśmy. Niby tylko tydzień, ale to chyba jednak aż tydzień.
 
Podczas mojej nieobecności nie dość że na Kasie spadł cały dom z Frankiem (a przy ilości przepracowywanych przez nią godzin było to bardzo trudne do ogarnięcia) to jeszcze zadziałało prawo Murphy'ego. W pewnym momencie zastanawialiśmy się co się jeszcze sp....li. Na szczęście wypuścili mnie więc mogę jej pomóc.
Ale chciałbym podziękować tym którzy w czasie gdy ja nie mogłem pomagali nam. Pomagali, pytali, radzili, ale i napisali coś miłego. Po prostu byli. Może nie zdajecie sobie sprawy ale bardzo dużo pomogliście. Dziękujemy.
 
Wracamy więc powoli do w miarę normalnego życia. Kasia jak wyleczy przeziębienie pewnie znów wskoczy na rower. I tu musze przyznać że podziwiam ją. Nie wiem czy przy takich warunkach chciałoby mi się pedałować do i z pracy. Jednak ma to swój sens ponieważ częściowo zastępuje ale i uzupełnia jej trening biegowy. A ciekawe jest to że czasem zamiast po nocy jechać do domu prosto jakieś 10 kilometrów robi sobie wycieczkę na przykład na 25. Można? Pewnie że tak- pozostaje brać przykład!
 
Co do moich treningów. Lekarz nie zabronił (znów czuje się jak emeryt pisząc to ;-)) ale mam na siebie uważać, nie przeciążać się i unikać czynności które mogą powodować krwotoki, rany, urazy itd. (rugby odpada). Zważając na to że od około miesiąca się nie ruszałem, do tego tydzień w szpitalu i leki.... chyba zacznę od spacerów. A może nawet przeproszę się z kijkami. Co zrobić- trzeba znów budować wszystko prawie od zera, ale.... można przy okazji uniknąć błędów które się wcześniej popełniało :-). We wszystkim można znaleźć plusy.
 
Dziękujemy jeszcze raz i pozdrawiamy

czwartek, 10 listopada 2016

Cichy bohater.

Witam.
Siedzę tak w tym szpitalu, mam sporo wolnego czasu. Niekiedy przychodzą do głowy ciekawe refleksje. Czasem szalone, czasem życiowe. Człowiek dopiero jak może stracić to co jest dla niego bardzo ważne zaczyna na nowo ustanawiać hierarchię spraw mniej i bardziej ważnych. Czasem utwierdza się w przekonaniu ze podąża właściwą drogą a czasem swe życie przewartosciowuje całkowicie.
Ja co prawda nie dostałem jak to niektórzy mówią wyroku, choć przez jakiś czas było to prawdopodobne, ale być może (oby nie) będę musiał zrezygnować z pasji które są częścią nie tylko mojego ale i naszego rodzinnego życia.
A co do wartości największej... zawsze była nią dla mnie rodzina. Rodzina oraz osoby z którymi mam na codzien kontakt ale i raz na rok, ale na których w trudnych sytuacjach polegać mogę i którym w razie potrzeby nie patrząc na nic pomogę. Czasem do pomocy wystarczy ciepłe słowo, czasem nie tylko.
Rodzina, podobno jej głową jest facet, ale porusza tą głową szyja. Kobieta. Moja kobieta. Mój Cichy Bohater. Pisze Wam na tym blogu co zrobiłem, gdzie byliśmy, ale tak naprawdę większości tych rzeczy nie udało by się osiągnąć gdyby właśnie nie Kasia. To ona ogarnia naszą ciężko charakterną i upartą trójce. Pomijam już kwestie mojego pobytu w tym pięknym hotelu podczas którego spadły na nią wszystkie obowiązki a do tego inne nieprzewidziane historie. Jest w tym naszym Bohaterze coś czego nie umiem opisać. Coś bez czego czuje się jak wymuszka. Wiem że jak jesteśmy razem możemy dokonać niemożliwego. Ale wiem też że kiedy jedno jest w kłopotach drugie bez zbędnych słów pomoże. Nie oceni, nie wyśmieje a pomoże.
Dziękuję za tych prawie 12 lat. Co prawda dopiero 8 po ślubie ale mam nadzieje że jeszcze trochę ze mną wytrzymasz.

Zawsze i na zawsze.

P.S.
Ja wiem że to prywatne wyznania. Jednak po długim procesie ten tegowania w głowie doszedłem do wniosku że chciałbym o tym napisać. Napisać jaki mam Skarb w domu którego często głupek nie zauważam.

Trzymajcie się.

środa, 9 listopada 2016

Serwisu ciąg dalszy.

Witam.
Jak już pisałem przechodzę obecnie przez większy serwis. Zabrali mnie do warsztatu ;-) więc wydeptuje ścieżkę na korytarzu i podróżuje palcem po mapie.
Mam jednak dzięki temu czas aby trochę poczytać,  nadrobić zaległości. Czytając NPM aż się rozmarzylem o Tatrach oraz o tym gdzie moglibyśmy Franka zabrać na pierwszą górską wyrype.
Trzeba też trochę o Turcji poczekać,  wiedza może się przydać kiedyś ;-).
Moja usterka juz jest znana, lecz postanowiono jeszcze nieco mnie pobadac aby upewnić się że diagnoza jest prawidłowa.
Trochę ze sportem na razie muszę się wstrzymać aczkolwiek patrząc ile chodzę w tą i z powrotem po korytarzu (bo juz mam dość leżenia) to tez trochę dystansu zrobię ;-).
Pozdrawiam.

wtorek, 1 listopada 2016

Mam na imię Kuba i od 16 dni....

Cześć.
Jak już pisałem w poprzednim poście nie wolno mi podejmować moich ulubionych aktywności. W sumie to nie mogę robić nic co może przyczynić się do urazów lub dużego obciążenia organizmu. Mam grzecznie siedzieć, uważać bardzo na siebie i się nie przeciążać. Na szczęście pani hematolog zostawiła mi małą furtkę mówiąc że mogę spacerować :-).
Korzystając z okazji że dziś mamy święto i siłą rzeczy nie miałem ani żadnych wizyt ani badań wybrałem się na taki właśnie spacer. Wyczekałem tylko jak Kasia wróci rowerkiem z pracy, zjedliśmy śniadanko i ruszyłem. Żona mówiła żebym nie chodził więcej niż 5 km, ale nieco mnie poniosło. Założyłem deszczówkę, buty biegowe oraz dresik i ruszyłem przez siebie. Pogoda co prawa nie sprzyjała, ale poddawać się nie zamierzałem.
Ruszyłem trasą którą poszedłem zazwyczaj biegamy, a tu jedynie spacer. Cóż jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Mam tylko nadzieje że za niedługi czas wszystko wróci do normy i będę mógł biegać i nie tylko.
Ruszyłem z pod domu w kierunku ulicy Świtezianki a dalej przez przejazd kolejowy.
Następnie Łabędzią, Czapli do lasu. Cóż- faktycznie złota polska jesień, szkoda tylko że tak podmokła.


Pogoda nie sprzyjała spacerom po lesie, kartka w kalendarzu również a mimo wszystko spotkałem po drodze kilku spacerowiczów, nawet jednego biegacza.
Następnie dotarłem do stawów na Bzurze i okrążyłem je. Miejsca, które latem tętnią życiem teraz świecą pustkami. Nawet nie wiedziałem że obok nowego placu zabaw zbudowano również siłownię.

Kaczuchy pływają- musimy podjechać z Frankiem, zabrać chlebek i po dokarmiać.
Dalej już wokół stawów i ścieżką w kierunku ulicy Żuczej.





Z Żuczej ścieżkami dotarłem do Łagiewnickiej skąd Sikorskiego wróciłem na Radogoszcz. W sumie zrobiłem niecałe 10km w około 2 godziny.
Zazwyczaj taki dystans przebiegłem w około godzinę, ale na razie nic z tego....

Mam na imię Kuba i od 16 dni nie byłem aktywny. Powoli dochodzę do wniosku że jestem od tego uzależniony. Czuję się jak narkoman na głodzie. Nosi mnie w domu (a robić nic nie mogę), nerwowy też jestem bardziej niż zwykle. Aktywność pozwala mi nie tylko na utrzymanie formy, ale również rozładowanie emocji, zabieganie, zajeżdżenie stresu, rozwspinanie napięć, ale również na naładowanie baterii oraz wyciszenie się. Mam nadzieje że niedługo wszystko się wyjaśni i powoli będę mógł wrócić do moich pasji.
Pozdrawiam