sobota, 1 maja 2021

Luigim na wycieczkę.

 Witam.

Czasami tak jest, że człowiek musi. I tak było tym razem. Ciśnienie było już tak duże, że musieliśmy wyjechać. Co prawda byliśmy z Franiem w górach, ale Kasia niestety nie. Wybór więc był prosty- jedziemy nad morze. Tradycyjnie pojechaliśmy na Wyspę Sobieszewską. Czasu było niewiele a tam można szybko z Łodzi dojechać. Poza tym co dla nas niezmiernie ważne jest tam mało ludzi i jest gdzie spacerować.

Tym razem jednak na wyjazd zabraliśmy Luigiego. Moje auto z racji wieku miewa czasem swoje humorki i póki co nie jeździ więcej niż 200 kilometrów w jedną stronę. Ale jak tylko znajdę trochę czasu na naprawy to pojedzie i na koniec świata ;-). Wracając do Luigiego. Już jego protoplasta zaprojektowany został jako małe autko i tak też pozostało. Typowe miejskie autko, tak więc dalej niż 100 km od domu jeszcze nie był. Ale czemu nie. Bez problemu zapakowaliśmy się do bagażnika i ruszyliśmy przed siebie. Kasia była mocno zmęczona więc za kółkiem siadłem ja :-). Lubie jeździć więc dla mnie to sama przyjemność. Przepastny 35cio litrowy zbiornik był prawie pełny a zasięg na starcie pokazywał grubo ponad czterysta kilometrów. Muzyka gra, Franio obstawiony komiksami, książkami i audiobookami, Kasia z poduchą- można jechać.

Wujek Google poprowadził nas nie wiedzieć czemu na Piątek i dopiero na A1kę. Nie drążyłem przyznam tematu. Była droga i to się liczyło. Wpadliśmy na autostradę i ogień. Na blacie średnio 130- 135- ogień. Miło się jedzie. Pogoda do jazdy nie zła. Przez chwilę tylko po kropiło. Spostrzegłem jednak po jakimś czasie że zasięg dosyć szybko zaczyna się kurczyć. Teoretycznie powinniśmy tankować dopiero wracając. Idąc za powiedzeniem "Jak się zdupcy to będziemy myśleć" jechaliśmy dalej. Zrobiliśmy sobie chyba ze trzy postoje. Na relaksie, bez pośpiechu i stresu. Tak miało być. Jak dojedziemy to będziemy. Postoje jak się okazało już nawet robimy w tych samych miejscach co zawsze. Jakoś tak nieświadomie wychodzi. 

Wracając do zasięgu.... Zbliżał się szybko do stówy a to mogło oznaczać mały problem. Tym bardziej że nie wiem na ile mogę sobie z tym autem pozwolić. Jak dokładny jest to wskaźnik. U mnie działa bardzo dokładnie. Kiedyś przegiąłem do tego stopnia że dojeżdżając na stacje zasięg pokazywał 0. A w perspektywie było spychanie auta ze skrzyżowania na Włókniarce. Z duszą na ramieniu udało się.

Na samej wyspie nie kojarzyłem ani jednej stacji. Wujek wskazał najbliższą zaraz po zjeździe z autostrady. Troszkę w przeciwną stroną ale jednak. Ciepło mi się zrobiło jak poniżej 50 wskaźnik zaczął pokazywać tylko "-". Zostało nam jedynie 8km więc powinno się udać. I to był ten ostatni postój. A tak przy okazji miło się tankuje taki zbiornik do pełna :-). Ze stacji już tylko kawałek przez most zwodzony i jesteśmy u celu. Szybciutko się ogarnęliśmy i czas na upragnioną szwędzaczkę. Oczywiście najpierw najszybszą drogą nad wodę. Przez las, mijając labirynt ścieżek. Ludzi bardzo mało. Cisza, spokój. Droga. Nie ważnie czy za kółkiem, czy z buta. Cel daje frajdę, ale droga do niego również dużo przyjemności.




Pogoda nam sprzyjała. Cały tydzień padało i przestało przed samym wyjazdem. Wiatr minimalny. Dobre warunki do wędrowania :-). Na przystankach robi się zimno więc zazwyczaj są krótkie :-).

Frania ubraliśmy w kalosze. Skończyło się tak, że miał mokre spodnie i nieco chłodną wodę w butach. Miałem w plecaku spodnie na zmianę ale nie buty i skarpety. Miałem je zabrać ale coś mnie strzeliło że odłożyłem. Durny cholera błąd i trzeba było wracać. Ale nic nie poszło na marne- podczas dwóch nadplanowych kursów obczajaliśmy ścieżki odchodzące od dojścia :-). Tym sposobem w ciągu godziny witaliśmy się z morzem po raz drugi.

 
 

Ja przy okazji miałem sposobność pobawić się aparatem :-). Zarówno tym w telefonie jak i lestereczkiem. Dobrze się uzupełniają. Czasem co prawda modele nieco gwiazdorzyli, ale było to do zniesienia.
Dreptaliśmy sobie niespiesznie od zejścia do zejścia. A może jeszcze jedno, może kolejne. Szum dookoła. Fale rozbijają się na brzegu. Ma to swój urok, ale jak dla mnie jedynie podczas wędrówki. Chciałbym jeszcze zobaczyć Bałtyk zimą i podczas sztormu, takiego konkretnego. Ciekawi mnie jak wtedy wygląda. Jaki jest. Wszystko przed nami.

Czasami mieliśmy wrażenie, że coś nas obserwuje. W tym momencie ważniejszy był jednak ciepły popas. Strawa musi być :-). Chwila postoju, odpoczynku, wytchnienia. Czasem kopytka też muszą odpocząć.

Drogę powrotną obraliśmy przez las. Franio z nowym samolotem zajęty zabawą. Spokojny marsz. Można pogadać. Odetchnąć. Jest czas aby każdy mógł spokojnie po rzucać samolotem.

Franio, jak to Franio w pewnym momencie zaczął wykazywać ewidentne objawy przewędrowania- czyli po prostu znudzenia. Zaczął prezentować przekrój stanów emocjonalnych. Kurcze zaczynam je znać na pamięć :-). Kasia z chwilowym przerażeniem w oczach z nóżki na nóżkę gna przed siebie narzucając dobre tempo. Brakło jednak kilometrów aby Michu pokazał całe spektrum możliwości.

 

Szliśmy sobie spokojnie obmyślając plany na kolejne wyjazdy. Może rowery.... Namiot :-). Byle pogoda była znośna. I mało ludzi :-).
Dziwne nastały czasy. Przez to wszystko co się dzieje dookoła oraz brak wyjazdów, bardzo cierpimy na ich niedosyt. Chyba jesteśmy uzależnieni. Czas się ruszyć. Trzeba złapać trochę powietrza i spędzić czas razem tylko dla siebie. To buduje. Jak mówi przysłowie "Rzucić wszystko i jechać w Bieszczady". Mogą być na drugim końcu świata lub w niedalekiej wiosce zapomnianej przez boga. Każdy ma takie.
 
Czas powiedzieć do zobaczenia Morze. Niedługo wrócimy. Snując kolejne plany i marzenia wróciliśmy do Luiego. Zeszło nam na szwędaniu około 16 kilometrów. Tak nam się dobrze szło że nawet jakoś mocno nas ta droga nie zmęczyła. Miły odpoczynek. 
Czas w drogę powrotną. Dla odmiany za kółkiem zasiadłem ja. Gotowi do drogi ruszyliśmy. Tym razem jednak doświadczalnie jechałem 125 do 130 kilometrów na godzinę. Czasem aż 135, ale z górki. Ciekaw byłem jak przy takiej jeździe wyjdzie spalanie. Nawet wyprzedziliśmy kilka aut i to nie były tylko ciężarówki ;-). Ale ku mojemu zaskoczeniu przy tak niewielkiej różnicy prędkości spalanie spadło o około dwa litry. Przyznam, wiedziałem że będzie różnica, ale że aż taka....
Wracaliśmy sobie niespiesznie do domciu. Franio czytał. Kasia podrzemywała. Dobra muzyka się też znalazła. Można jechać i prostu w góry :-). Końcówkę drogi pokonaliśmy również przez Piątek. Nawet jeszcze było widno jak podjechaliśmy pod blok. 

Bardzo udany wyjazd. Oby więcej takich.
Pozdrawiamy.