niedziela, 7 października 2018

Aktywnie we dwóch.

Cześć.
Czasem piszę, czasem nieco mniej. Niestety mało stabilny tryb życia. Jeszcze troszkę tylko i pod tym względem wychodzimy na prostą. Normalne godziny a i Katarzyna też obiecała brać nieco więcej wolnego :-).
Może wreszcie uda się razem coś robić :-). Przyznam że doczekać się nie mogę.

A wracając do teraźniejszości. Weekend spędziliśmy we dwóch razem z Franiem. Mieliśmy na skały sporą ochotę, ale tym razem musieliśmy odpuścić. Pogoda zapowiadała się świetnie wiec aż szkoda było w domu siedzieć. Niestety moje zdanie na ten temat nie pokrywało się ze zdaniem Frania. Tak wiec na zaplanowany wyjazd zebraliśmy się w okolicach 17. Trasę miałem już zaplanowaną i do tego wiedziałem że o takiej porze w pewnych miejscach może być fajne światło do zdjęć.
W takim razie obiad zjedzony, graty spakowane i jedziemy. Franio oznajmił na starcie że tym razem ja prowadzę ;-).
Ruszyliśmy między blokami w kierunku krańcówki, a następnie ścieżkami i nieco wzdłuż torów kolejowych do ulicy Liściastej i znajdującego się na niej przejazdu kolejowego.
I prawdę pisząc Liściastej trzymaliśmy się większość drogi przystając czasem na zdjęcia, picie czy strzelanie z łuku.



Franio musze przyznać, że mimo trudnych dla niego miejscami warunków do jazdy spokojnie dawał rade. Czasem, fakt- warto było podprowadzić za niego rowerek to i tak dawał rade.
Cały czas wypytywał kiedy w końcu zatrzymamy się aby po strzelać z łuku.
Łuk żeby nie było, kupiony w samym Malborku od średniowiecznego wytwórcy łuków.
A tak właściwie nigdzie nie udało mi się znaleźć informacji jak nazywa się rzemieślnik, twórca łuków.
Cóż, jak tylko wyjechaliśmy w dogodne miejsce Franio polował z łukiem a ja lusterkiem :-).

Po ustrzeleniu przez Frania dwóch dzików udaliśmy się nieco dalej. Franio teraz polował na niedźwiedzia a ja na zachód słońca.





Słoneczko chyliło się ku zachodowi, ja nadal strzelałem a Franio czaił się w zaroślach na prawdziwie grubą zdobycz.





Po zachodzie umykając w kierunku domu trafiliśmy na las a dalej zgierską borutę.
Tam już założyliśmy czołówki. I tutaj wyjaśniając ;-). Niestety mój oraz Frania rower nie są zbytnio przystosowane do jazdy nocą. Światełko z tyłu mam, więc git. Na głowy za to założyliśmy czołówki. Jak się okazało w tej mojej padły baterie więc jechałem za Franiem. Dobrze że u niego były naładowane.
Biedny Misio zmęczony dosyć mocno ale dał radę. Ciekaw jestem czy on bardziej przejęty był zmęczeniem czy ja ewentualnym spotkaniem z na przykład dzikami....
Mało istotne- udało się w całości dojechać do Nowej Gdyni skąd na spokojnie wróciliśmy do domu testując nowy chodnik a pod domkiem spotykając mamunię :-D.
Tym sposobem udało nam się zrobić niespełna 12 km.

Na niedzielę był plan. Jak zwykle plany planami a życie swoją drogą.
Bezapelacyjnie udaliśmy się na giełdę zoologiczną na Start.
A po giełdzie przepakowanko i na Spota. Wiedzieliśmy że wszyscy są w skałach. Kończy się sezon i ludzie korzystają puki mogą. Korzystając więc z okazji całą praktycznie ściankę mięliśmy dla siebie.
Każdy miał swoje zabawki. Ja ściankę i kamizelkę z obciążeniem a Franio.... Cóż Franio poza zabawkami wymyślał nowe funkcje dla przyrządów do ćwiczeń :-).






Franio troszkę się bawił a i ja miałem nieco czasu dla siebie. Niestety jakoś przewiechy nie są mi po drodze, więc doczepiłem się do ściany widocznej po lewo wchodząc na wcześniej wspomnianą ściankę.
Tym sposobem zrobiłem 8 żółtych (łatwe) oraz 12 pomarańczowych (niego trudniejsze) dróg. Znalazłem też kamizelkę z obciążeniem- zastrzelcie mnie, ale nie wiem ile ważyła- z 10kg- Boulder Spot Cafe- może być coś w tym prawdy?
I z taką właśnie kamizelką na garbie zrobiłem jakieś 16 dróg łatwych, czyli żółtych.
Do tego chyba z 5 niebieskich, czyli trudne, tylko bez obciążenia.
A to wszystko zmierzył mój ukochany Polar M430 i nadal żyje :-).

Dziękuje za poczytanie i zapraszam ponownie :-).