niedziela, 27 grudnia 2015

Nuda, nic sie nie dzieje, święta.......

Cześć.
Dawno nic nie pisałem, bo w sumie to nic się nie działo. Wszedłem w ciągłe nocki wiec próbujemy jakoś ogarnąć system ;-). Święta większość spędziliśmy w pracy w wolnych chwilach odsypiając i to też oddzielnie, ale......... urodziło mi się już kilka ciekawych projektów :-). W sumie to dwa zaczynam już powoli realizować.



Trzymajcie kciuki i wszystkiego dobrego w nowym roku.
Pzdr

środa, 9 grudnia 2015

Mohery i pierniki.....

Cześć.
W ostatni weekend udało się wreszcie wyskoczyć, trochę odstresować. Już jakiś czas temu zapisaliśmy się na Półmaraton Św, Mikołajów. To był nasz drugi bieg na takim dystansie- wcześniej Płock. Ustaliliśmy że jedziemy ze znajomymi z Kasi pracy, Agatą i Łukaszem (też biegają) na cały weekend, a co tam. W piątek wieczorem wyeksmitowaliśmy Frania do dziadków- dawno tak szybko nie wracałem do domu ;-). Wyjazd zaplanowaliśmy na sobotę ok 10, ale tak bez spiny. Skoro wyruszamy tak późno, a chata wolna to możemy wieczorem napić się trochę wina. Jasne- zanim wszystko ogarnęliśmy upłynęło na tyle czasu do którego dołożyło się zmęczenie że w łóżku zamiast dyskutować i sączyć wino padliśmy jak kawki.
Sobota 7.00- budzik -> drzemka -> drzemka..........->drzemka 8.00. Dobra wstajemy. Kawa zrobiona. Niestety tutaj popełniliśmy błąd- włączyliśmy kabaret i zamiast się szykować siedzieliśmy jak te mimozy gapiąc się w tv- jak na luzie to na luzie. Miałem jeszcze poza pomocą w pakowaniu odkurzyć, umyć i zatankować auto. Zdążyłem na szybciutko odkurzyć (dawno takiego śmietnika nie było- z kawałków chrupek styropianowych można było by ze dwa całe ułożyć- takie puzzle 3D :-)) i zatankować. I tak z opóźnieniem ok godziny pojechaliśmy po Agatę i Łukasza. Komu w drogę temu.....
Tak sobie jechaliśmy już A1 i coś zaczęło mi nie pasować w ilości kilometrów. Przecież liczyłem że powinniśmy wyrobić się na jednej butli (ok 240km). Tak jasne- powinniśmy, tyle że 170km razy dwa to 340 a nie 240- boże, nawet się nie przyznałem- tępa strzała ;-).
Szybko dojechaliśmy na miejsce do Hostel Orange przy Jęczmiennej 11, czyli w samym centrum. Zdecydowanie mogę to miejsce polecić- jest na starówce, czystko, schludnie, dostępne naczynia, kawa, herbata, cukier, lodówka. Zapłaciliśmy 90pln za pokoje dwuosobowe za dobę. Do tego po wykwaterowaniu mogliśmy zostawić bagaże w przechowalni a po biegu na spokojnie się wykąpać i przepakować.
Co do dalszej części soboty- plan do zrealizowania- pełen relaks i ewentualnie odbiór pakietów startowych. Ale przede wszystkim jedzonko- cały wyjazd (poza śniadaniem- to mieliśmy ze sobą) jedliśmy w sieciówkach- następnym razem chyba już tak nie zrobimy. Po jedzonku szwędanie się bez celu po całym starym mieście oraz korzystanie z dobrodziejstw natury ;-). Zamiast pisać trochę zdjęć:










Podczas spacerowania przypomniało nam się że mieliśmy odebrać pakiety startowe- znaleźliśmy na stronie gdzie trzeba iść, komisyjnie (żeby nie było na kogo zwalić winy :-)) wcisnęliśmy link do mapy i w drogę. Nagle klucząc po mieście zaczęliśmy słyszeć "anielskie śpiewy". Od razu piszę że nie było aż tak słabo żebyśmy mieli omamy..... A co najciekawsze były coraz głośniejsze. Nagle wychodząc zza winkla zobaczyliśmy wielki migający, ruchomy, kolorowy  napis 24 lata Radia Maryja. Tego jeszcze nie grali. Doszliśmy jednak do wniosku ze tych urodzin świętować nie będziemy i poszliśmy na plac zabaw- tam było znacznie ciekawiej ;-). Nawet mimo wszystkich przeciwności losu, stanu dzięki któremu szliśmy lekko z wiatrem udało się odebrać pakiety i wrócić na kwaterę nie gubiąc ich ;-).
Niedziela- pobudka, śniadanko na lekko i pakowanie. Graty do depozytu i idziemy na start. Ten był na Rynku Staromiejskim, więc bardzo blisko- wszyscy (prawie- był jeden czarny Mikołaj :-)) na czerwono, super atmosfera. Startowało około 6500 osób.



Co do naszych czasów to 2,40- bez rewelacji, ale satysfakcja z ukończenia jest. Co do samego biegu- 3/4 przebiegało duktami leśnymi. Według wykresu różnica wysokości między najwyższym a najniższym punktem to tylko 30 m, ale......... cholera jasna w lesie co chwila były pagórki ok 20m wysokości na które co chwila trzeba było wbiegać i zbiegać, wbiegać i zbiegać..... no ile można. Pewnie specjalnie tak zrobili żeby ludzi wykończyć. Może nawet przed biegem je usypali ;-).
Z ciekawostek w biegu startował też pewien ok 70 letni pan, którego widzieliśmy już w Jarosławcu, Łodzi na Dozie i jeszcze gdzieś. Niby nic, ale ten pan zawsze (bez względu na pogodę) startuje w czerwonych bokserkach- tylko w bokserkach..... i nawet wykręca dobre czasu- no cóż redukcja masy w skrajnej postaci ;-).
Po biegu zupka, bułka słodka, pączek i napoje- wszystko z darów dla biegaczy :-)- wygłodzeni, wymęczeni i to za własną kase- to trzeba być.....miłośnikiem biegania.
Niestety z mety do hostelu były dwa kilometry, ale na spokojnie doszliśmy. Dalej prychol, graty do auta i na szybkie jedzonko. W drodze powrotnej jeszcze szybkie tankowanie. Ekipa mi wracając zasnęła więc lekko przyspieszyłem co by do domku szybko wrócić.
Oczywiście nie zdążyłem kupić toruńskiej pocztówki więc musimy jechać jeszcze raz.
Franka przywieźli dziadkowie, niedziela się skończyła i wróciliśmy do obowiązków dnia codziennego.
Nie martwcie się- w międzyczasie urodziły się kolejne dwa pomysły- jak wypalą napisze. Jeśli nie to tez- może ktoś inny zrealizuje ;-).
Pozdrawiam

P.S.
Zdjęcia robione przez Agatę i Łukasza (tylko kilka naszych).

Edit.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym o czymś nie zapomniał, czyli koszty:
-nocleg- 90pln doba za pokój dwuosobowy. Są też tańsze, ale z racji obłożenia (bieg) oraz świetnej lokalizacji wybór był prosty
-dojazd- tak naprawdę trasa dom- Toruń- dom ok 340 km. Na szczęście jakiś czas temu wpadliśmy na pomysł założenia gazu więc koszt wyniósł ok 90pln- do podziału :-). Drogi akurat były bezpłatne.
-bieg- od 60 do 160 pln w zależności kiedy się kto zapisywał. My płaciliśmy po 80.
-jedzenie- śniadanie na niedziele mieliśmy swoje, dwa rady obiado- kolacja. Tutaj już jak kto woli.
Pomijając bieg taki wyjazd można zamknąć w 300pln na dwie osoby. Chcieć to móc.
Pzdr

piątek, 27 listopada 2015

Wczoraj bieganie, dziś ściana.

Cześć.
Chce wrócić do poprzedniej formy, albo nawet ją przebić więc poza bieganiem wróciłem również na ścianę. Ze względu na brak partnera do liny głównie boulderuje. Ze względu na lokalizacje, możliwości treningowe, możliwości przebywania z Frankiem wybór padł na Boulder Spot Cafe. Poza samą ścianą mają tam również kampus, drążki, kółka, slack, atlas, hantle, piłki i wiele, wiele innych sprzętów do ćwiczeń. Hala podzielona jest na dwie części- jedna tylko ze ścianą i druga z pozostałym sprzętem.
Powroty zazwyczaj są trudne, ale od czegoś trzeba zacząć. Chciałem opisać Wam coś więcej na temat trudności, ale oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie zapomniał zrobić zdjęcia opisu skali trudności- obiecuję poprawę. Są następujące poziomy trudności oznaczone kolorami:
-Bardzo łatwe
-Łatwe
-Średnio trudne
-Trudne
-Bardzo trudne.
Mam nadzieje że nic nie przekręciłem. Kiedyś robiłem całe dwa pierwsze stopnie, większość trzeciego i zabierałem się za czwarty- to było naprawdę coś. Teraz robię cały pierwszy i część drugiego :-(. Myślę jednak że i tak jest dobrze bo przede wszystkim sprawia mi to frajdę. Mam już jedną drogę która dziś mnie kilka razy zrzucała- ale jeszcze kilka treningów i pęknie a sprawia mi niesamowitą frajdę :-D.
Oczywiście w treningu ważne są też chwile restu ;-)

Po wspinaniu przyszedł czas na brzuszki i pompki o których pisałem kilka postów wcześniej. Kampus (robiłem zazwyczaj część drugą od lewej) na razie odpuszczam- trzeba nabrać krzepy:
 
A na koniec przed rozciąganiem został slack. Kiedyś udawało mi się przejść prawie całą długość taśmy. Wiem że wygląda to komicznie, ale jest to świetne ćwiczenie na równowagę:
Chciałbym polecić i zachęcić do odwiedzić i ćwiczeń na obiekcie nie tylko wspinających się, ale również osoby które chciałyby spróbować czegoś nowego. Można spokojnie wykonać tutaj bardzo dużo ćwiczeń jak na każdej jednej siłowni czy w klubie fitness (poza grubymi materacami które widać na filmie i zdjęciach są tez cienkie jak maty na których można wykonywać ćwiczenia), ale wykonywać te do których raczej nie znajdziecie sprzętu w innych miejscach (kółka akrobatyczne, drążek na linach o średnicy ok 5cm, drążek do podciągania o szerokości ze 2,5m, slack oraz wiele innych i pojawia się co chwila cos nowego). Kolejnym atutem jest możliwość wejścia m.in na karte benefitu bez ograniczeń czasowych :-).
Mam nadzieje że zachęciłem .......
Pozdrawiam i do zobaczenia.

Pętla Łagiewnicka

Witam.
Jakiś czas temu urodził mi się pomysł obiegnięcia dookoła lasu łagiewnickiego. Założyłem że wybiegam z domu (nie jadę do lasu i tam biegam) i poruszam się jak najbliżej granic lasu ale nie po ulicy- tak aby przemieszczać się duktami, ścieżkami itd.
Jak pomyślałem tak zrobiłem. Wymyśliłem sobie że akurat dziś mam wolne. Wstanę rano, zjem śniadanie mistrzów (banan pomielony z 0,5..... kefiru) zawiozę Kasie do pracy, Frania do żłoba, wrócę, przebiorę się i ruszę. Jakie było moje zaskoczenie jak zadzwonił rano Kasi telefon, tyle że nie budzik a kolega z pracy z pytaniem czy będzie dzisiaj...... była 7.15.
Wracając do sedna z 2 godzinną obsuwą ruszyłem w trasę. A wyglądało to tak:
Pogoda jak dla mnie bardzo fajna- ok -3 stopnie, bez wietrznie i troszkę prószył śnieżek. Pierwszą część trasy (do 5,5km) i ostatnią (od 13km) już znałem. Biegnąc wzdłuż Łagiewnickiej do leśnictwa łódzkiego biegniemy częściowo ścieżką rowerową:
Po drodze przy jednym ze stawów dawno nie otwierana brama (nie wiem czy to od leśnictwa czy od szpitala)- widać po wrośniętych drzewach:
Dalej biegłem posiłkując się mapą w runtasticu i trochę na orientacje ponieważ po raz kolejny okazało się że mapy nie zawierają wielu duktów i ścieżek.
Stawy obok leśnictwa (z resztą nie tylko te) lekko przymrożone:
Przemieszczając się dalej na wschód dotarłem do kapliczek św. Rocha i św. Antoniego przy Wycieczkowej:

Część ścieżek nie było ewidentnych (na zdjęciu poniżej widać bardziej wyraźny fragment) więc biegłem na czuja w nadziei że nie skrócę trasy ale też nie wybiegnę kilka kilometrów za daleko ;-):



Część trasy prowadziła wzdłuż tylnych granic i ogrodzeń prywatnych posesji, czyli koniec lasu. Od 6 do 12 kilometra co chwila były delikatne podbiegi i zbiegi ale wokół cały czas otaczały mnie spore jak na łódzkie warunki pagórki- trzeba będzie tam poćwiczyć podbiegi :-).
Troszkę biegłem również brukiem ulicy S. Działka wracając na znaną już wcześniej trasę ale od drugiej strony czyli stawy przy Arturówku:

Dalej już ulica Żucza którą do tej pory jeszcze nie biegłem (zazwyczaj poruszałem się Kasztelańską):
Niestety na końcu Żuczej był znak zakaz wjazdu teren prywatny. Tak w sumie pomyślałem że biegnę a nie jadę, ale znając moje szczęście wolałem nie ryzykować...... i pobiegłem ścieżynką wzdłuż...... hałdy ziemi i tylnych granic posesji:

Dalej dobiegając do mostku na Bzurze napotkałem sarenkę (chyba- nie znam się zbyt dobrze na dziczyźnie :-) ale zdjęcia zrobić nie zdążyłem. Dalej mostkiem i do domu starą dobrze znaną trasą:



Ogólnie zrobiłem 19,22 km w 2,27h. Nie jest to jakiś super dystans i czas ale jak na mnie myślę że nie jest źle.
Trasa ma bardzo dużo wariantów. Można ją zarówno skrócić jak i wydłużyć- wszystko zależy od inwencji i chęci. Szczegóły trasy są tutaj. O tej porze było bardzo dużo mokrych liści dzięki czemu czasem w butach też było mokro, ale.....co nas nie zabije....- ważne że woda nie chlupała ;-). Biegnąc po samym lesie spotkałem "aż" dwie osoby. Jednak myślę że nawet będąc tam w piękny weekend w porze spacerowej nie spotkacie tam tłumów.
Zdecydowanie polecam.
A jutro czas na ścianke- czyli witaj Boulder Spot Cafe.
Pozdrawiam.

P.S.
Zapomniałem dopisać że śniadanie mistrzów okazało się za słabe. Przy takim dystansie powinienem zjeść coś więcej, ale oczywiście bez przesady, ewentualnie zabrać na drogę żelik energetyczny. Człowiek uczy się na błędach......

poniedziałek, 16 listopada 2015

Trzeba wziąć sie do roboty.....

Cześć.
Po dłuższym przestoju (poza bieganiem) trwającym od urlopu- 06/07,2015 czas zabrać się do roboty. Czyli poza bieganiem w miarę możliwości chociaż raz w tygodniu ścianka (to pierwsze może dwa razy) i na początek co drugi dzień i na każdej ściance ćwiczenia w domu. Zawsze robiłem 5 serii wszystkich ćwiczeń zwiększając jedynie z czasem ilość powtórzeń. Aktualnie wygląda to tak:
-5 x 10 pompek
-5 x 7 podciągnięć na drążku- nachwyt i na przemian raz chwyt na szerokość barków a raz wąsko- dłonie obok siebie
-5 x 20 brzuszków- i tutaj sytuacja się komplikuje. Zamiast pisać pokażę:
 
 
 
 
Czasem robię tak że powtarzam po kolei brzuszki, pompki i drążek od razu wszystkie serie, a czasem po jednej, dwie lub jeszcze inaczej- jak kto woli.
Wydaje mi się że ćwiczenia dobre zarówno dla kobiet jak i dla facetów. Początkujący też powinni sobie poradzić, ale z kółkiem mogą trochę poczekać ;-).
W planach mam dołożenie kolejnego ćwiczenia, ale jak to się stanie dam znać.
Nawet Kasia zaczyna się przekonywać do części z nich.

A tak odbiegając nieco od tematu..... W ostatnią sobotę Kasia była w pracy wiec pomyślałem że skoczymy na ścianke z Frankiem. W piątek prośba do mamy aby naszykowała które ciuchy mogę młodemu założyć (chętnie wyprasuje ale nie ogarniam które do czego....:-().  Rano w sobotę Kasia wychodząc wytłumaczyła mi co i jak z ciuchami. Zgadnijćie- k.... wszystko pomyliłem.
Na ściankę pojechaliśmy po drzemce. Mamie daliśmy furę a my jak to Kasia mówi "hej przygodo" czyli MPK. Z cukru nie jesteśmy a i dla Franula frajda. Wychodząc na luzie z domu na klatce zdążyłem sprawdzić że 99 mamy za 7 minut. Zeszliśmy- szybkie przegrupowanie- Franek na barana i w nogi bo przecież jeszcze bilety trzeba kupić. Zdążyliśmy i nawet miejsce z przodu wolne ;-). Franek po drodze dyrygował kierowcy jak ma jechać a ja sprawdziłem że na miejsce przesiadki przyjedziemy równo z tramwajem 5. Dojeżdżamy- jest, w gotowości przy drzwiach, otwierają się i wyskakujemy....... .Znów przegrupowanie- Franio na ręce i bieg.... Niestety psikus dyliżans odjechał. Pytanie do młodego- na barana? Tak tata buba. I tak doszliśmy na Smugową. Weszliśmy a tam 3 osoby :-D. Co oznacza że Franio może biegać praktycznie dowoli. Nawet trochę próbował się wspinać i to całkiem nieźle mu szło. Trochę po wisiał też na klamach- siła musi być ;-). Niestety później zeszło się trochę ludzi więc poszliśmy na drugą stronę- Franek grał na bakarakach i targał talerze od sztangi w międzyczasie zaczepiając dziewczyny a tata zrobił ćwiczenia jak wyżej plus slack. Trochę nam zeszło ale i tak dopiero wychodząc w drzwiach spotkaliśmy mamę- przyjechała po nas z pracy wracając.
Niebawem idziemy na trening wszyscy razem :-D.


P.S.
Świetny pomysł i dzięki dla ekipy Spota za zgromadzenie  zabawek dla dzieci. Tablica, klocki, piłeczki, kolorowanki. Ostatnio nawet "prasa" dziecięca.
 


Pozdrawiam.

środa, 4 listopada 2015

Spacerowo ze żłobka

Cześć.
Z racji dobrej pogody padł pomysł aby wracać z młodym na pieszo/mpk ze żłoba. Najpierw Kasia, dzień później ja. Najpierw pomyślałem że dojdziemy Inflancką do Zgierskiej, dalej w tramwaj i do domu, ale w sumie młody lubi chodzić wiec tak sobie pomyślałem że możemy iść do Parku Mickiewicza. I tak też zrobiliśmy. Po drodze trafiły się pewne skarby:


Nyse zauważyłem przez przypadek, ale chyba już nie do odratowania- wrosła porządnie. Trampka widziałem już wcześniej, ale byłem ciekaw czy nadal stoi.......
Idąc uliczkami trafiliśmy do parku i tutaj się zaczęło- przekopaliśmy całe tony liści, była też przeprawa przez kanalik burzowy, zbieranie i rzucanie gałęzi. Niestety nie pomyślałem o chlebku więc nie było czym dokarmiać kaczek- następnym razem zabiorę ;-).



Zmierzając na tramwaj trafiliśmy na placyk z torem i przeszkodami dla rowerów oraz opony. Tutaj młody ćwiczył równowagę- po oponach za rączkę, ale po słupach drewnianych już sam :-).

Dalej już na trambambaj (łapki zimne, nóżki już trochę bolały) i do domciu. W sumie przeszliśmy 2,2km- Franio nie ma jeszcze 3 lat, więc wynik chyba niezły, chociaż to i tak nic w porównaniu z tym jak ostatnio biegł z mamą (oczywiście z króciutkimi przerwami) około 600m plus kolejne 400m po 15 minutowej przerwie po Arturówku. Aż byliśmy w szoku. W sumie niech bierze przykład ze starych i łapie się za sport.....
Do zobaczenia.

sobota, 31 października 2015

Nie ma tego złego...........

Hej.
Mieliśmy jechać na weekend 08.11 do Krakowa na bieg niepodległości, jednak wchodząc na strone aby nas zapisać zauważyłem informacje że limit miejsc został wyczerpany dosłownie przed dobą- shit. Od razy @ do organizatora czy jest szansa na dopisanie nas. Niestety po krótkiej wymianie @ okazało się że nie ma szans i zapraszają za rok (limit 1000 osób, to w Uniejowie było 1500, a w Toruniu będzie 5k). Trochę sie zdołowaliśmy- miał być fajny wyjazd- nocleg u mojej kuzynki, spotkanie ze znajomą, bieg....., ale pomyśleliśmy że w sumie możemy jechać ale bez biegu, może tak byśmy sobie tylko skoczyli. Pare dni później Kasia mówi że nie dostała wolnego, tzn możemy wyjechać w sobotę rano najwcześniej, po to żeby w niedziele popołudniu wracać- odpuszczamy....
Ale jak w tytule parę dni temu kolega zarzucił pomysł Półmaratonu Św. Mikołajów- jedziemy z noclegiem, a co tam. Już zapisani nie możemy się doczekać.
A tak z innej beczki- siedzę chory w domu i zapuszczam brode- tzn chyba sprawdzam jak długo wytrzymam i kiedy zacznie mnie wnerwiać.
Pzdr

poniedziałek, 19 października 2015

18,10,2015

Hej.
Niedziela- wstaliśmy skoro świt, czyli obudził nas Franek ok 7.30 ;-), ogarnęliśmy się trochę, spakowaliśmy i w drogę do Uniejowa na IX Bieg do Gorących Źródeł. Kasia wpadła na pomysł że pojedzie już w ciuchach do biegania, w sumie czemu nie. Wychodząc z Frankiem poprosiła abym wziął jej buty na powrót. Dojeżdżając pojechaliśmy na hale odebrać pakiety startowe a później do moich rodziców. Wszystko wypakowałem, żona spytała czy wziąłem jej buty- grzecznie odpowiedziałem o k....wa......., ale piszę więc żyje. Rodzinny domek jest ok 1,5km od rynku gdzie był start, więc pobiegliśmy sobie powoli. Pogoda była znośna- fajnie chłodno i przestało mżyć. Tradycyjnie przed biegiem ustawiły się kolejki do wucetów na czym skupił się bardzo jeden z kamerzystów, cóż podobno każdy na swoje fetysze ;-).
O 13.30 wystrzał z działa i ruszył bieg....... i jakie było moje zaskoczenie i niezwykle miła (już druga tego dnia) niespodzianka kiedy to w najmniej odpowiednim momencie mój cudowny telefon wraz z runtastikiem powiedziały mamy cię w dupie i nie będziemy mierzyć odległości..... a co tam. Dopiero po około kilometrze wszystko zaczęło działać jak powinno dlatego trasy trochę brakuje w schemacie ale co zrobić. Trasa jak w zeszłym roku, tylko że w zeszłym roku ja jeszcze dyszek nie biegałem za to była duża ekipa od Kasi z pracy......niestety z tej ekipy na 9 edycji bioegu byliśmy tylko my, może za rok.
Czas 1.07- bez rewelacji, ale przy braku czasu na treningi to i tak nie jest źle.
A po biegu znów do szkoły (tam też odbieraliśmy pakiety startowe) na żurek i z buta do domu, tzn nie do Łodzi, żeby nie było... ;-) Za to do Łodzi Kasia wracała w domowych różowych japonkach- dobrze że nie kazała mi w nich jechać- nie, nie chodzi mi o zimno ;-).
Teraz oczekiwanie na 08,11 i Bieg Niepodległości w Krakowie, ale o tym później.
Do następnego.

P.S.
Biegnąc obok Lawendowych term przypomniał mi się pewien pomysł projekt biegowy- trzymajcie kciuki żeby się udał to opisze ;-) a myślę że może być fajny i chyba byłbym pierwszy :-).
Pzdr

niedziela, 11 października 2015

Trzeba sie wreszcie ruszyć

Witam.
Za tydzień dycha w Uniejowie więc trzeba się w końcu ruszyć. Niestety ostatnio coś brakuje samozaparcia...... :-( do regularnych treningów. Ruszyłem sobie wieczorową porą nową dla mnie trasą, czyli z Radogoszcza prosto Włókniarką:
https://www.runtastic.com/pl/uzytkownicy/jakub-karnicki/sesje-sportowe/1042894286
Biegnąc doszedłem do wniosku że zaczyna się mój sezon. Na termometrze 4 stopnie (i cieplej raczej nie będzie), ciemno i ....... biegają tylko zapaleńcy- mijałem aż dwie osoby, w tym jedna ubrana na -20 stopni ;-) (nie to żebym się nabijał ;-)).
Czekać tylko na śnieg i -10......- tak wiem nie to jest normalne.
Pozdrawiam.

P.S.
Trzymajcie kciuki za Uniejów.

piątek, 2 października 2015

Poprostu prosto- biegowo.

Witam.
Korzystając z okazji że jesteśmy poza Łodzią a do tego Franiem mogła zająć się babcia postanowiliśmy trochę z Kasią pobiegać- taka ósemeczka żonie przyszła do głowy. Jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy:
Nie ma to jak aktywność w ciszy, bez zgiełku miasta...... w miłych okolicznościach przyrody i najlepszym towarzystwie.
Pod względem efektywności i wyników nie był to najlepszy trening ale jak to Kasia stwierdziła- ważne że jest ruch. I tego właśnie się trzymamy ;-).
Na końcu prostej, czyli w połowie drogi zatrzymaliśmy się na poboczu duktu i postanowiliśmy po robić pompki i brzuszki, a co tam....


Oj, byle uciec poza miasto.... tak to wyglądało:


A wracając spotkaliśmy takich jegomości:
Żmija zygzakowata (dwa maluchy były- fajnie syczały ;-)) oraz padalec.

A jutro na weselicho kuzynki do Bełchatowa i po weekendzie pewnie znów pobiegamy.
Pzdr