wtorek, 13 października 2020

Samotność w górach.

 Cześć.

Czasem bywa tak, że trzeba jebnąć wszystko i jechać gdzieś na przewietrzenie głowy. Tym razem chciałem jechać zupełnie sam. Jeszcze nigdy samemu nie udało mi się wyrwać ;-). Jakoś tak dziwnie było, ale miało swój urok. 

Postanowiłem jechać S8 na Wrocław i dalej na południe. Miałem tylko weekend więc pchanie się na A1 nie wchodziło w grę ;-). Obdzwoniłem wszystkie schroniska od Chaty Górzystów po Beskid Żywiecki i nigdzie nie było miejsc. Na szczęście kilka zbiegów okoliczności sprawiło, że trafiłem do Andrzejówki. Czekały na mnie Sudety Środkowe, konkretnie Góry Kamienne. W nich zawierają się Góry Suche gdzie znajduje się Schronisko PTTK Andrzejówka.

Ruszyłem w piątek jakoś po 18 i po 3,40h z jednym przystankiem byłem na miejscu. Szybka, prosta trasa, ruch niewielki, tylko stacji mało ;-).

Na miejsce dotarłem już po zmroku, ale nie musiałem iść ponieważ można podjechać pod samo schronisko. Czekało na mnie miejsce na strychu. Ważne że pod dachem :-). Okazało się jednak,że jest jakiś wolny pokój. Jutro zobaczymy co będzie :-D.

Szybciutko do pokoju, przepakowanie na szlak i na dół. Spróbowałem lokalnego piwa, po szwendałem się po okolicy, ugrzałem przy ognisku i po pierwszej w kimono.

Piąta- budzik. Wstałem jakieś pół godziny później. Na śpiocha obmyłem mordę, przetarłem kły. Szybkie przebranie, plecaki na garba i w drogę. Duży zostaje w aucie a ja przed siebie na lekko. Miało być light & fast, ale wyszło chyba tylko light. Ważne że dotarłem do celu ;-).

Wiele razy chciałem wyjść w góry na wschód słońca, ale nigdy się nie udało. Do tej pory.

Ucieszony że nie przespałem budzików szedłem przed siebie. Ciemno, las, sam. Ciekawe uczucie. Zastanawiałem się jakich zwierząt mogę się spodziewać, ale na szczęście jeszcze szedłem na śpiocha więc takie myśli pojawiały się sporadycznie. Próbowałem skupić się na tym aby nie zgubić drogi. Albo jestem gamoniem albo faktycznie szlaki są tutaj nieco słabiej oznakowane. Wymusza to częstsze korzystanie z mapy co ma jakby nie patrzeć też ma plusy :-).


Księżyc pięknie przyświecał więc fajnie się szło. Bez kawy, głodny, ale do przodu :-).

Wstępnie planowałem wejść na Waligórę, jednak poprzedniej nocy dowiedziałem się że z tej góry nic nie widać i polecono mi Ruprechtický Špičák (880mnpm) położony nieco poza granicą. Droga niewiele dłuższa a to tylko raptem godzina. Ruszyłem oczywiście z obsuwą więc goniłem na wschód który miał być o 6,45. Podążałem czarnym szlakiem po drodze gubiąc go, ale po kilku chwilach udało się na niego wrócić. Zaczynał się powoli świt a przede mną jeszcze trochę drogi. Rozkminianie drogi też nie działało na moją korzyść ;-). Widząc ostatnie podejście już na niebieskim szlaku mina mi nieco zrzedła. Coraz jaśniej wiec zasuwać trzeba. Płuca prawie wyplułem ale udało się wejść. Szybciutko na wieże widokową, gdzie zgodnie z ostrzeżeniami mocno wiało. Założyłem jeszcze kurtkę i czekam. Słońce powoli zaczęło się wychylać znad horyzontu. Piękny spektakl. Nawet wietrzysko nie przeszkadzało. Warto było wstać tak wcześnie aby móc delektować się widokami. I ani żywej duszy wokół.





Po pięknym widowisku czas na popas. Ciepła kawka i konserwa. Jeszcze nigdy nie spakowały tak bardzo. Siedziałem delektując się kawą, widokami i ciszą, aż minęła godzina. W międzyczasie ogarnąłem gdzie dalej iść ponieważ założyłem że idę na wschód na Špičák, a co dalej będę myślał na górze.

Tutaj idealnie pasowałby tekst: "Kocham ten stan, papierosy, kawa, ja." Siedziałem tak sobie sącząc kawę i przeglądałem mapę. Planowałem zrobić sporą pętlę więc obrałem kierunek wschodni idąc zielonym szlakiem. Wiedzie on delikatnymi pagórkami, po lekkich łukach, jednak czasami pojawiają się mocniejsze podejścia i zejścia. Praktycznie cały czas idziemy granicą bądź bardzo blisko niej. Na słupkach widać zamalowane oznaczenia z poprzedniego podziału granic- CS. Szlak prowadzi raz wąską ścieżką, a za chwile szeroką szutrową drogą. Idąc zielonym szlakiem udaje mi się wejść m. in na Płoniec (840mnpm) i Bukową Górę (734mnpm) po których dotarłem do Przełęczy pod Czarnochem (660mnpm).

 
 
 

Na przełęczy odbiłem na żółty szlak szeroką szutrową drogą, która wkrótce przerodziła się w asfalt. Do tej pory cały czas towarzyszyły mi szlaki rowerowe. Musze przyznać że jest ich tu bardzo dużo i chyba kiedyś przyjadę tu z rowerem. Tym sposobem dotarłem do Głuszycy Górnej. Tutaj żółty szlak skręcił w lewo a w prawo prowadził czarny. Ja jednak poszedłem prosto drogą i dotarłem do Głuszycy. Już od pewnego czasu szukałem jakiejś ławeczki w ustronnym miejscu ale nic takiego nie mogłem znaleźć.W Głuszycy wskoczyłem znów na żółty szlak, którym dotarłem do Grzmiącej. Tutaj już wygłodzony trafiłem na plac zabaw. Najważniejsze że była ławeczka i cisza. Dzieciaków brak i żeby nie było nie z mojej winy ;-). Tak mi wygodnie na niej było że dłuższą chwile tam spędziłem. Słoneczko w pysk grzało. Błogo.

 
 

Popas zrobiony, płyny uzupełnione- można iść. I znów żółty w lewo, w prawo niebieski a ja na wprost aż dotarłem do czerwonych oznaczeń za którymi idąc wreszcie zszedłem z asfaltu. Szczęśliwy że idę zwykłą drużką po kilkudziesięciu metrach dostałem kopa w postaci dość stromego podejścia. Wszystko ok, tylko zdążyłem już nieco obetrzeć pięty a plastrów oczywiście zapomniałem zabrać. Wyjścia nie ma, powoli pod górę. Na szczęście więcej aż takich podejść nie było. Tutaj szlak też się bardzo zmieniał. Od szerokiej drogi po wąziutką ścieżkę. Prowadził przez różne lasy w tym bukowe. Dotarłem w ten sposób do ruin zamku Rogowiec na szczycie o tej samej nazwie i wysokości 870 metrów. Oczywiście do ruin wróciłem dopiero spod Skalnej Bramy zamiast iść od razu żółtym szlakiem. Dobrze że daleko nie było ;-).






Rogowiec nie jest cały zarośnięty drzewami więc i krajobrazy można nieco pooglądać. Po zamku zostały praktycznie tylko fundamenty ale położony jest na samym szczycie wzgórza. Pochodzi z XIII wieku jednak już pod koniec XIV został całkowicie zniszczony.

Po zejściu do Skalnej bramy planowałem wejść na szlak niebieski. Tyle że pomyliłem drogę i poszedłem szlakiem...... rowerowym. Na szczęście zorientowałem się po około trzystu metrach, wróciłem i udało mi się wypatrzeć mało widoczną ścieżkę idącą do góry z niebieskimi znakami. Trafiłem w ten sposób na Jeleniec (902mnpm) i po dotarciu w okolice Turzyny skręciłem w lewo na szlak żółty, który zaprowadził mnie do Andrzejówki. Po drodze spotkałem jeszcze pełzającego jegomościa i GOPR na sygnale.




Wymęczony dotarłem do Andrzejówki robiąc 27,4km. Zjadłem pyszny obiad, napiłem się zimnego piwa i można było chwile odpocząć. Planowałem na ten dzień około 15 kilometrową wycieczkę a wyszło jak wyszło. Zdecydowanie nie żałuje. Poniżej mapa oraz profil trasy. Podzielona na trzy części ponieważ mapa uwzględnia jedynie wędrówki szlakami ;-).


 Kolejny zbieg okoliczności spowodował, że właśnie tego wieczoru miała odbyć się prelekcja Agnieszki Bieleckiej na temat jej przygody z himalaizmem oraz koncert Kapeli Timingeriu. Muzyka gruzińska, klezmerska. Musze przyznać że ciekawa. A i wieczór się dzięki niej mocno rozkręcił ;-). Mijały godziny i przyszedł czas pomyśleć o spaniu. Fakt że późno już było, ale lepiej późno niż wcale ;-). Tej nocy jednak czekał mnie strych. Czemu nie, jeszcze na kanadyjce :-D. Zaniosłem graty na górę i nawrotka na dół. Zabawa jeszcze trwała, a gdy chyliła się ku końcowi okazało się że mogę spać w goprówce. Nie miałem pojęcia co to jest, więc spytałem tylko czy jest ciepło i na głowę nie kapie. Po potwierdzenie ruszyłem na górę po mandżur i na dół. 
Opisywać nie będę :-). Tak jeszcze nie spałem. Miałem łóżko, było ciepło i nie kapało. Czego więcej potrzeba? Ostatni fajek i spać.

Tej nocy nawet udało mi się pospać jakieś siedem godzin. Idę na rekord. Rano zgodnie z prognozą pojawił się wiatr z deszczem i się ochłodziło. Gdyby nie deszcz to był ruszył, ale jakoś moknąć mi się nie widziało tym razem. Część ludzi pojechało w inne góry. Muszę przyznać że też się nad tym zastanawiałem, jednak nie miało to sensu. ICM pokazywał że od 11. ma się przejaśniać. I faktycznie tak się stało. Przestało padać, wiatr ucichł. Chmury zaczęły się podnosić. Czas w drogę. Na ten dzień zaplanowałem wejście żółtym szlakiem na Waligórę- najwyższy szczyt Gór Kamiennych i jednocześnie Suchych (936 mnpm). Z racji tego że Waligóra jest pół godziny od schroniska ruszyłem na nią pierwszą żółtym szlakiem. Coś tam jeszcze pokapowało więc wystartowałem w deszczówce. W połowie podejścia i deszczówka i polar poleciały do plecaka. Miło tak na dzień dobry zrobić mocniejsze podejście ;-). I tutaj potwierdziła się informacja że ze szczytu nie widać nic. Cały jest zadrzewiony poza malutką polanką. Z Waligóry zszedłem łagodną ścieżką nadal żółtym szlakiem do ich skrzyżowania gdzie przesiadłem się na drogę znaczoną na niebiesko w kierunku Sokołowska. Pierwsza część drogi to były na przemian mocne podejścia i podobne zejścia. Zdecydowanie krótkie ale trochę ich było. Druga część szlaku to cały czas zejście. Zaczyna się stromą ścieżką by z czasem łagodnieć aż dotrzemy do asfaltu i drogi czarnej. Tutaj zarówno na szczytach, siodłach, ale nie tylko są okna w lesie dzięki którym można oglądać bardzo ładne krajobrazy.




Po drodze zdobyłem Suchawę (928mnpm), Kostrzynę (906mnpm) oraz Włostową (903mnpm). I to właśnie od tej ostatniej zaczęło się zejście. Im niżej tym ścieżka schodziła coraz łagodniej i stawała się coraz szersza. Na jednym z zakrętów trafiłem na Zameczek Friedensburg, a dokładnie jego ruiny. Powstał pod koniec XIX wieku jako schronienie dla lokalnych kuracjuszy. Ciekawe miejsce warte zobaczenia.






 

Następnie dotarłem do szlaku czarnego i Sokołowska gdzie wędrowałem asfaltową drogą. Później odbiłem w prawo za szlakiem zielonym. Można tu zobaczyć bardzo ciekawe budynki.



Tak się rozglądałem że zamiast skręcić w lewo poszedłem na wprost i prawie wszedłem na czyjąś posesje :-). Dobrze że wracać daleko nie musiałem i nic mi tyłka nie odgryzło ;-). Końcówka do już samo łagodne podejście szeroką wygodną drogą. Po drodze przechodzimy przez lasy, mijamy stawy. Łąki. Otoczenie bardzo urozmaicone. Chwile idziemy nawet dnem wąwozu. Wychodząc na ostatnią łąkę dotarłem do Andrzejówki. Wczorajszy marsz i dzisiejsze słabe śniadanie spowolniły mnie trochę ale udało się przejść to co planowałem czyli na lekko.

 

 

Tym razem jedynie 8,1km. Planowałem ruszyć w drogę około piętnastej i tak udało się zrobić. W schronisku jeszcze tylko na spokojnie wypiłem kawusie, nieco się po szwendałem. Zrobiłem małe zakupy. Pożegnałem się i w drogę.

Muszę przyznać że żal było wyjeżdżać. Poszedłem pierwszy raz w nieznane i spodobało się mnie ;-). Poznałem świetnych ludzi i spałem w klimatycznym schronieniu z pysznym jedzenie i super pracownikami. Udało się trochę zmęczyć i coś nowego zobaczyć. Na pewno jeszcze tu wrócę.

Głowa po sprzątana, można wracać. Tym razem z dwoma przerwami po około czterech godzinach byłem w domu.

Do zobaczenia.