sobota, 16 listopada 2019

Spontaniczny Sopot.

Dzień dobry.
Było to jakiś czas temu, w kwietniu. Nie pamiętam już jak do było że w piątek miałem wolne. Kasia również. Siedzieliśmy sobie przy śniadanku. W tle coś grało na telewizorze. W pewnym momencie pojawił się widok mola w Sopocie. Spontanicznie rzuciłem- jedziemy jutro? Na pozytywną odpowiedź długo czekać nie musiałem. Co prawda Kasia szła na noc, ale stwierdziła, że zdrzemnie się po drodze.
Jak ustaliliśmy tak zrobiliśmy. W sobotę rano czekaliśmy zwarci i gotowi na powrót Katarzyny z nocki po czym ruszyliśmy w drogę. Franio zajął się przeglądaniem komiksów pamiętających jeszcze moje dzieciństwo a Kasia zgodnie z ustaleniami przycięła komara ;-).
Aby tradycji stało się zadość pierwszym punktem zwiedzania było molo. My spokojnie spacerowaliśmy a Frania nosiło. W sumie się nie dziwie- kilka godzin siedział w foteliku to go energia rozpierała. Problem z tym że ja mam zawsze w takich miejscach "schizę" że wpadnie Gapcio do wody. Oczywiście mówię o miejscach gdzie nie ma barierek. Kasia jednak zachowywała stoicki spokój. Cóż- na Jurze jest na odwrót ;-).

Z molo udaliśmy się wprost na plaże. Jak na koniec kwietnia było dość ciepło więc i udało się nawet zmoczyć nieco kopytka w wodzie z czego najbardziej zadowolony był Franio. Gdyby mógł to by wszedł cały ;-).
Jak wiadomo "woda wyciąga" więc po plażingu udaliśmy się na obiad. Spacerując Monciakiem obok m. in. krzywego domku trafiliśmy do knajpki gdzie każdy znalazł coś dla siebie. W międzyczasie zgodnie z prognozami ochłodziło się i zaczęło wiać. Na szczęście bez deszczu.


Przygotowani jednak na wszelkie warunki pogodowe, najedzeni udaliśmy się do Skansenu Archeologicznego Grodzisko....., który był już zamknięty. Bywa i tak- wrócimy tu następnym razem.
Żądni wrażeń wróciliśmy w okolice mola gdzie dla ochłody posililiśmy się lodami oraz weszliśmy ze dwóch z Franiem na górę latarni morskiej.

Po lodach i wejściu na szczyt latarni przyszedł czas na relaksik i dalsze ładowanie baterii ;-).



 Po pożegnaniu z morzem idąc do auta spotkaliśmy jeszcze Kapitana America ;-).
Niestety komu w drogę temu kopa. Czas wracać do domu. W Łodzi byliśmy chyba nieco po 23. Kasia z Franiem spali a ja mogłem sobie spokojnie jechać delektując się dobrą muzyką.
Wypad bardzo na spontanie ale chyba jeden z lepszych. Zdecydowanie musimy go powtórzyć. W sumie to jeszcze nie widzieliśmy Bałtyku zimą ;-).

P.S.
Ostatnie miesiące w ogóle nie pisałem. Próbowałem, ale nie szło. Chciałem, ale nie umiałem. Brakowało.... w sumie nie wiem czego. Weny, natchnienia? Było o czym pisać, ale jakoś nie dawało mi to frajdy a przecież przede wszystkim o to chodzi. Aby pasja dawała radość.
Nieco przewartościowałem życie. Troszkę to trwało, ale mam nadzieje że wyjdzie na dobre. Idąc śladami Pana Adama przeprowadziłem spowiedź i mam nadzieje że wszystko, a przynajmniej najważniejsze sprawy ułożą się zgodnie z planem.
Dziękuje.
Pozdrawiam.