piątek, 29 kwietnia 2016

"Stoi na stacji lokomotywa..."

Witam.
Jakiś czas temu oglądałem filmiki o tematyce urban explorers. Wciągnął mnie zwłaszcza temat opuszczonych miejsc po kolei, stare parowozownie, obrotnice, opuszczone wagony, lokomotywy.  Pomyślałem sobie że w sumie mogę poszukać takiego miejsca i zabrać tam młodego- obaj lubimy kolej. Oczywiście warunek konieczny- musi być w miarę bezpiecznie, w końcu chce iść tam z 3-latkiem. Od razu pomyślałem aby skorzystać z google maps i po torach posiłkując się zdjęciami satelitarnymi odnaleźć w Łodzi miejsce spełniające nasze kryteria. Szczerze pisząc nie było to trudne, ale nie będę zdradzał co to za miejsce- zachęcam do samodzielnych poszukiwań, ewentualnie proszę o kontakt- chętnie odpowiem :-).
Zaplanowałem wyjazd na jeden z ostatnich dni. Oboje z Kasią byliśmy w pracy, wiec pomyślałem że: kończąc o 16 pojadę prosto po młodego do żłoba, dalej na wycieczkę a z wycieczki po mamusie- odebrać ją z pracy.
Ciepło w sumie nie było a dodatkowo jak jechałem po Frania zaczęło kropić, jednak niebo mówiło że będą to opady przelotne (meteo.pl też :-)) a słoneczko dodawało chęci do działania (a dodatkowo młody miał tradycyjnie w kieszeni rękawiczki, które później się przydały :-)). Ku mojemu zaskoczeniu z pracy po Franka a dalej na drugi koniec miasta udało nam się przebić bez stania w korkach w około godzinę. A co najlepsze trafiliśmy w miejsce docelowe za pierwszym razem. Zaparkowaliśmy na poboczu drogi i zaczęliśmy chodzić i oglądać. Zapowiedziałem jednak Frankowi że koniecznie musi chodzić ze mną za rękę i cały czas się trzymać- miałem racje ;-).
Bardzo ciekawa wieża (szkoda że zamknięta- ciekawe co jest w środku, do czego służyła) z racji na wysokość z zamontowanymi nadajnikami.


A idąc dalej... w sumie trudno to nazwać, ale chyba cmentarzysko, poczekalnia do huty...? Jako osobie lubiącej kolej i zgadzającej się ze stwierdzeniem Jeremy Clarksona- Wiem że masz duszę aż mi się zrobiło przykro. Opuszczone, wysłużone, nikomu nie potrzebne czekają. Tylko na co? Nie sądzę że na drugie życie. Na przetop, na zostanie honorowym dawcą części? Jak się tego dowiem na pewno dam znać a tymczasem porcja zdjęć:







Następnie chwile po chodziliśmy jednak z racji braku znajomości terenu nie zapuszczałem się z młodym za daleko.


Pisałem wcześniej że dobrze że młody trzymał się za rękę. Będą w miejscu wyżej opisanym proponuje bacznie patrzeć pod nogi- chodziliśmy tylko z jednej strony a natknęliśmy się na dwie studzienki bez włazów- czytaj- lot w dół głęboko i to w wodę i nie wiadomo w co jeszcze- lepiej nie próbować. Do tego pod wieżą dużo potłuczonych butelek.
Z tego miejsca pojechaliśmy nieco dalej mijając po drodze mnóstwo maszyn budowlanych (ku uciesze młodego) aż dojechaliśmy do budynków pewnej firmy. Grzecznie zaparkowaliśmy i zaczęliśmy się szwendać. Idąc zauważyłem pracownika tejże firmy i grzecznie zapytałem czy możemy z młodym po kręcić się i pooglądać- stwierdził że ok, ale byle nie wchodzić w nie odpowiednie miejsca i na własną odpowiedzialność. Niestety nasza narodowa mentalność jest taka że odpowiedzialność zwalamy na wszystkich, tylko nie na siebie. Ja jednak dochodzę do wniosku że to ja jestem rodzicem, ja zabrałem dziecko w takie a nie inne miejsce i to ja i tylko ja ponoszę odpowiedzialność ze ewentualny (oby nigdy) wypadek. Chociaż nie oszukujmy się żyjąc aktywnie prędzej czy później coś się stanie, tego nie unikniemy- oby tylko jak najmniej poważny.
A wracając do sedna zaraz za pierwszym budynkiem znaleźliśmy taką oto niespodziankę:

Jak już obejrzeliśmy dookoła ten wielki parowóz znaleźliśmy na nim przyklejoną kartkę A4 (szkoda że nie A6) z napisem- proszę nie wchodzić obiekt zabytkowy- za późno.
A tak z daleka wygląda cmentarzysko o którym pisałem na początku:
Dalej weszliśmy sobie na kładkę dla pieszych nad torami i trochę pooglądaliśmy.



Później weszliśmy (choć pewnie nie powinniśmy) za szlaban, ale o tym proszę nikomu nie mówcie:


Idąc już do fury spotkała nas miła niespodzianka. Kilka zdjęć wyżej jest fotografia lokomotywy spalinowej zrobiona z kładki nad torami. Otóż maszynista tej lokomotywy zauważył z daleka małego Frania, zatrąbił kilka razy i zaczął machać młodemu- Franek był przeszczęśliwy, oczywiście również machał. Panie maszynisto- dziękujemy.
Następnie zahaczając jedynie o biedronę (młody zgłodniał) popędziliśmy po mamusie.
Ogólnie wycieczka bardzo udana, poza tym że po niej się rozchorowałem, ale co zrobić- i tak było warto. Znalazłem już drugie takie miejsce więc jak tylko się wykuruje pewnie tam pojedziemy.
Przebywaliśmy na terenach kolei, jednak nigdzie było było tabliczek zakazu, teren prywatny itd. więc korzystaliśmy. Pamiętajcie jednak że będąc w takich miejscach, zwłaszcza z dzieckiem trzeba się pilnować, uważać gdzie się wchodzi i patrzeć pod nogi oraz na to czy nie wchodzi się pod zakaz albo na prywatny teren. Co prawda Polska to nie Texas wiec raczej nas nie zastrzelą, ale strzeżonego...
Poza tym warto zabrać nieco prowiantu, źródło światła i jakąś podstawową apteczkę, oraz naładowany telefon i podstawową orientacje w terenie (gdzie, co i jak).
Tak więc zachęcamy, ale z głową.
Pozdrawiamy. 

środa, 20 kwietnia 2016

Rodzinne bieganie.

Cześć.
Tradycyjnie sezon zawodów biegowych otwieramy z łódzkim DOZ Maratonem. Jest to cykliczna coroczna impreza biegowa. Składa się z maratonu, biegu na 10 kilometrów oraz biegów dziecięcych. W tym roku po raz pierwszy wpadliśmy na pomysł aby zapisać Frania. To były jego pierwsze zawody- startował w najmłodszej kategorii, roczniki 2013. Młody jest dzieciakiem zdecydowanie aktywnym wiec nikt nie sądził że może mieć problem z przebiegnięciem dystansu przygotowanego dla jego kategorii wiekowej- 200m, i problemu faktycznie nie miał. Poparciem tej tezy był bieg który jakiś czas temu zrobił z Kasią- około 600 metrów bez przerwy. Mimo wszystko na kilka dni przed startem przebiegliśmy się po osiedlu- tak profilaktycznie.
Na około trzy tygodnie przed biegiem powiedzieliśmy Franiowi że zapisaliśmy go, wytłumaczyliśmy o co chodzi- zrozumiał i bardzo się cieszył. Okazało się również że prawdopodobnie będzie musiał biec bez nas, wiec doszły kolejne tłumaczenia ale rozumiał. Tłumaczyliśmy również że może nie wygrać, ale twierdził że będzie najlepszy. Biegi dziecięce odbywały się w sobotę na stadionie miejskim. Młodego od samego rana rozpierała energia. Gdy dotarliśmy na stadion nosiło go strasznie. W pewnym momencie stwierdził że jak ktoś będzie mu przeszkadzał to będzie spychał i niestety nie mogliśmy go przekonać że to nienajlepszy pomysł. Wybiła godzina zbiórki i wejścia na stadion. Okazało się że z dzieckiem może biec jeden opiekun- wybraliśmy mamusie. A tatuś wbił się na krzywy ... ale usiadł na trybunach i kibicował. Trzylatki miały do przebiegnięcia poł okrążenia- pierwszą połowę przeszły ponieważ start był naprzeciwko trybun a meta zaraz przed nimi. Nagle całe trybuny zaczęły odliczanie i nastąpił wystrzał- start. Dzieciaki ruszyły. Jedne same, inne z rodzicami, jedne pędziły inne szybko szły. Franuś z mamusią trzymał się stabilnie w drugiej połowie peletonu i grzecznie nie spychając rywali dobiegł na metę z czasem 1,08,58 otrzymując medal. Jak się później okazało miał tak wielką frajdę i radość z zawodów że dawno takiej nie widzieliśmy. Żona opowiadała że cały dystans bardzo się cieszył i było widać że sprawiało mu to wielką satysfakcje i radość.



Cała ta impreza, emocje, przygoda tak wyssały z młodego energię że w drodze do domu:
Myślę że jak tylko pojawią się kolejne zawody dla dzieciaków to zapiszemy młodego. A co do tych mam jedynie mały niedosyt dotyczący koszulek dla dzieci. Na większości zawodów zawodnicy otrzymują pamiątkowe koszulki. Biuro zawodów zostało otwarte w piątek o 12. Tego samego dnia o 20 najmniejsze koszulki jakie zostały były dla 9cio latków- szkoda, ale co robić.
Dodatkowym atutem zawodów było to że w poniedziałek Franio zabrał medal do żłobka- oj było o czym opowiadać.
Skoro w sobotę biegł młody to w niedziele wystartowali starzy- tradycyjnie na 10 kilometrów. W zeszłym roku biegła nas spora ekipa, w tym poza nami tylko jeden kolega którego i tak nie odszukaliśmy przed startem, co zrobić. Bardzo ciekawie moim zdaniem zorganizowano start- maraton i bieg na 10km stały na jednym pasie alei Bandurskiego rozdzielone jedynie barierkami. Tyle że startowały w przeciwnym kierunku- polecam film z drona na stronie http://www.lodzmaraton.pl/ (w chwili pisania posta nie działała- to pech). Aby tradycji stało się zadość miałem dylemat czy założyć długie czy krótkie spodnie- cholera jak zwykle to samo. Bieg był o 9 a rano było faktycznie zimno. Założyłem długie ale w plecak wrzuciłem krótkie tak na wszelki. Pobiegłem finalnie w długich czego później bardzo żałowałem- norma, pytanie czy kiedyś się nauczę. Biegliśmy spokojnym ale dość szybkim jak na nas tempem- od razu zaznaczam że ostatnio w ogóle nie trenujemy- po prostu brakuje czasu. Słoneczko pięknie świeciło, biegło się bardzo miło. Można było po drodze się napić, zjeść banana. W pewnym momencie za półmetkiem usłyszeliśmy gdzieś z oddali znajome klimaty muzyki technicznej. Okazało się że przy trasie rozstawione było stanowisko wraz z didżejką PRODJS. Świetna muzyka (aż ciarki po plecach przechodziły) a do tego kibicowanie i motywowanie biegaczy- od razu przyspieszyliśmy kroku. Meta była usytuowana w Atlas Arenie, wiec końcówka trasy była dosyć mocno z górki przez co bardzo przyspieszyliśmy i zaczęliśmy wszystkich wyprzedzać. Efekt- 1,08,58. Ja wiem że to nic nadzwyczajnego, ale po pierwsze radość z biegania a po drugie- brak treningów. Chcielibyśmy jednak zejść poniżej godziny- wszystko przed nami.
Co do trasy biegu to wyglądała tak:
Po biegu medale i do domku. Czekamy już na 28,05 i Bieg Piotrkowską. Może uda się do tego czasu trochę popracować nad sobą i poprawić wyniki- czas pokaże. Pewien jestem tego że jak tylko znajdę zawody dla dzieciaków (nie tylko w Łodzi) to będę zapisywał młodego- może połknie bakcyla. Lepiej biegać, wspinać się, jeździć rowerem, na rolkach, cokolwiek niż siedzieć w domu przed tv czy komputerem.
Pozdrawiam.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Otwarcie sezonów.

Witam.
Mamy już kwiecień, pogoda sprzyja wszelkim aktywnościom na zewnątrz. Na minioną niedzielę przypadły pierwsze w tym roku nasze zawody biegowe- 6. Półmaraton Pabianicki. Wystartowaliśmy razem z Agatą (biegła na 5km) i Łukaszem. Czyli 21 km biegliśmy w trójkę, przy czy od około połowy Łukasz wystrzelił do przodu a my powoli człapaliśmy byle dobiec do mety. Oba biegi wystartowały razem ale po 2km 5ka odbiła w prawo. Niestety brak możliwości robienia w miarę regularnych treningów dał o sobie znać. Prawdę mówiąc nie chodziło nawet o kondycje bo z tą nie jest źle, ale o stawy. Brak regularnych treningów powoduje że nie są przystosowane do tak długotrwałego obciążenia przez co bolą... delikatnie mówiąc. Więc krok za krokiem biegliśmy sobie na końcu peletonu zmieniając tylko pozycje z 3 na 4 lub nawet 5 od końca. Ale ważne jest to że się nie poddaliśmy i dobiegliśmy do końca mimo że policjant z obstawy pare razy pytał czy damy rade- daliśmy, kto jak nie my ale postanowiliśmy ze bez regularnych treningów w półmaratonach nie ma co startować. Na szczęście są jeszcze dyszki, 15km i nie tylko.
A co do samego biegu- w takim towarzystwie zawsze jest wesoło. Część trasy biegliśmy sobie z panem w wieku chyba 67 lat. Zaczął biegać dwa lata wcześniej i to był jego pierwszy półmaraton. Założył sobie że nie chce być ostatni- z tego co widzieliśmy nie był- szacunek.
Sama trasa biegu wyglądała tak:
Ogólnie bieg dobrze zorganizowany- trasa dobrze zabezpieczona, płaska ale zróżnicowana krajobrazowo- od miasta poprzez wsie, pola, lasy, nawet mały podbieg pod wiadukt nad S8. Co około 5km nas dokarmiali- czekolada, banany, kostki cukru jak dla konia :-) i wodzianka. W pakietach startowych ręczniki duże z logo biegu, chusty a la buff, skarpety stópki, izotonik, baton energetyczny, cukierki i kilogram ulotek. Zapomniałbym- trochę próbek kosmetyków. Nawet nie było kolejek do odebrania pakietów startowych, chociaż ledwo zdążyliśmy ale tym razem nie z mojej winy. Kasia wpisała adres w nawigacji Pabianice, Grota Roweckiego 31. Dojechaliśmy i coś pusto. Ale w sumie szkoła i hala jest. Chodzimy, szukamy i nic. Dzwonie do Łukasza- doszliśmy do porozumienia że spotkamy się obok kościoła- obaj go widzimy. Jak już staliśmy obok to okazało się że on stoi obok szarego a my obok beżowego. Kasia wpisała 31 zamiast 3... Biegiem do auta, nawrotka i udało się.
A na mecie:
Oraz jedzonko- schabowy, suróweczki i pyry a do tego pączki- pyszności. Później już tylko powrót do domu i dogorywanie- dawno tak szybko nie zasnąłem.

W tytule napisałem otarcie sezonów. Do tego drugiego zbierałem się od tygodnia, ale niestety co chwila zanosiło się na deszcz. A chodzi tutaj o przesiadkę z Franusiem z auta na rower. Furę oddaliśmy mamie i w poniedziałek rano pojechaliśmy do żłoba. Od razu mówię że to był poniedziałek zaraz po biegu...ale jakoś nie było problemów z pedałowaniem- gorzej było na schodach ale też bez tragedii. Aktualnie jesteśmy na etapie wytyczania optymalnych tras- ta w poniedziałek przebiegła przez Park Mickiewicza i wyglądała tak:
Jak na razie młody jeździ jeszcze w foteliku, ale zobaczymy, może nauczy się jeździć sam na dwóch kółkach.
Pozdrawiamy i zapraszamy do wstania z kanapy i wszelkich aktywności na zewnątrz.