poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Kalamaki, Grecja 06,2019

Dobry wieczór.
W tym roku marne szanse na wyjazd poza granice kraju na wakacje więc postanowiłem wrócić na ostatni z nich. Wybór padł na Grecję. Postanowiliśmy tam wrócić po jedenastu latach, ale tym razem na wyspę.
Kasi od jakiegoś czasu marzyła się Plaża Wraku więc wybór był oczywisty- Zakhyntos.
Na wakacje zabraliśmy ze sobą Frania (jakby logiczne ;-)) i o dwa lata starszą kuzynkę- Oliwie.

Termin przypadł na czerwiec więc przy okazji Oliwia miała nieco krótszy rok szkolny :-).

Oliwia przyjechała do nas dzień przed wylotem ponieważ ten był o 9 z Okęcia. Po lotniskowej dziecięcej nudzie wystartowaliśmy z 15 minutowym opóźnieniem. Na pokładzie z nudy Franio zamykał i otwierał stolik. Co pięć sekund :-). Na szczęście nikt go nie odstrzelił ;-). Po dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy chwile po 11 na lotnisku w Zakhyntos. Stolica wyspy ma taką samą nazwę jak sama wyspa.
 Z lotniska w kilkanaście minut do Kalamaki do hotelu Caretta Island. Należy on do sieci hoteli o tej samej nazwie

Zakhyntos. Jedna z wysp Jońskich leżących na morzu o tej samej nazwie miedzy Grecją a Włochami. Trzecia co do wielkości po Kefalonii i Korfu. Przez stulecia była pod władaniem różnych nacji. Do dziś widać sporo z pozostałych naleciałości i zwyczajów. Wyspa nie duża, z jednym lotniskiem. Tylko stolica ma prawa miejskie- reszta to wioski. Na wyspie prawie nie ma zabytków- wszystko zniszczone przez trzęsienie ziemi w 1953. Ale mimo to jest co zwiedzać.
Pod względem ukształtowania terenu wyspę możemy podzielić część wschodnią (w większości równina) oraz zachodnią- górzystą. Na północy oraz zachodzie wyspy małe plaże raczej zatokowe, na południu zupełnie na odwrót. Mieszkaliśmy w Kalamaki obok lotniska, chyba z 15 min od niego. Wioska położona jest na południowo wschodnim wybrzeżu u podnóża niewielkich gór. Widać było z bliska lądujące samoloty, jednak nie było to praktycznie w ogóle odczuwalne. Do stolicy mamy 6 km i wiele środków transportu do wyboru. Na zachód od Kalamaki jest Laganas.Cóż- Laganas, taka wielka imprezownia angoli. W Kalamaki jedna główna ulica z tawernami i sklepami i kilka od niej odchodzących. Jest gdzie się przejść wieczorem, co zjeść, zrobić zakupy. Mieszkaliśmy w Caretta Island Hotel- należącym do sieci o tej samej nazwie. Hotel położny na uboczu miasta- 10-15 min piechotą do głównej ulicy. Hotel poza jednym, naprawdę godny polecenia- do plaży ze 200m, obok sklep ze wszystkim co się może przydać i tawerna z pysznym jedzeniem. Bardzo miła obsługa, czysto, schludnie. Basen głębszy i dla dzieci drugi z bardzo fajnymi zjeżdżalniami. Jedyny minus hotelu to jedzenie- cały czas to samo a pod koniec zimne i mało. Ale hotel jest sieciówką wiec można skorzystać z busa i jechać 10 minut do innego gdzie jest wielki aquapark i jedzenie jak z bajki i to wszystko w cenie. Co do plaży- długa i piaszczysta i co było super to daleko w morze było płytko- można było dzieciaki puścić i spokojnie patrzeć z plaży.
Hotel jak pisałem posiada mini aquapark. Dla dzieciaków w zupełności wystarczy. Jak go zobaczyły pierwszego dnia to już mieliśmy perspektywę przed oczami codziennego jęczenia że chcą zostać na basenie. My jednak unikamy jak ognia siedzenia w hotelu. Szybko zawarliśmy więc umowę że raz na jakiś czas zostaniemy na cały dzień (i będzie można po czytać na leżaku :-)) ale chodzimy również na plaże oraz na wycieczki.
 

Plaża- piaszczysta, ładna, szeroka. Mieliśmy mate więc leżaki były zbędne. Ale parasol by się przydał ponieważ nieco prażyło słoneczko. Wypożyczenie 5E dziennie a nowy w sklepie obok 7E- wybór prosty. Atutem tej plaży jest również odległość od hotelu- może ze 200 metrów oraz fakt że bardzo daleko w morze jest płytka woda- dla dzieciaków bezpieczniej. Jak szliśmy na plaże to już na cały dzień. Jak ktoś chciał obiad to szedł do hotelu a pozostali siedzieli na plaży. Wracaliśmy dopiero jak już się późno robiło.

Umowa umową więc i na basenie również czas był spędzany i wcale nie oszukiwaliśmy- też do samej kolacji. Oliwia z Frankiem się bawili a my czytaliśmy, gadaliśmy, darliśmy łacha ze wszystkich łącznie ze sobą itd....

Każdy taki dzień kończyliśmy albo mini disko wraz z posiadówą nad basenem albo nocnym spacerem po Kalamaki. Wioska składa się z głównej ulicy na której znajduje się jedyne na wyspie rondo oraz kilkunastu pobocznych odchodzących od niej. Dojść do niej można na kilka sposobów jednak żaden z nich nie zajmuje więcej niż 15 minut. Drogi oświetlone więc i po zmroku chodzić spokojnie można, ale my i tak zabraliśmy latarki ;-)- dzieciaki zabawy trochę miały.

Wakacje wakacjami ale dupy ruszyć trzeba więc na zmiany z Kasią wstawaliśmy wcześniej i biegaliśmy bądź ćwiczyliśmy:-). Tak, nie jesteśmy normalni.
Takim sposobem trzy razy udało mi się wyskoczyć na poranne bieganie- im wcześniej tym lepiej- chłodniej. Ja czasem wychodziłem przed świtem. Biegi pod względem topograficznym były na czuja. Wiedziałem gdzie chce dobiec i mniej więcej którędy, a droga układała resztę. Na pierwszy bieg wypuściłem się w góry u podnóża których leży Kalamaki. Droga praktycznie pokrywała się z tym co na mapie. Zaczęło się od asfaltu, później szerokiej drogi szutrowej prowadzącej przez jakieś małe gospodarstwo. Biegnę sobie, chłodek na plecach. Coraz niżej słuchać szum morza. Droga robi się coraz gorsza a nagle wyprzedza mnie auto i znika za jednym z wielu zakrętów. Chwile później zawraca na osiem razy. Turyści. Zatrzymali się obok wracając, chcieli przejechać tędy na drugą stronę gór, ale droga się skończyła. Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę. Nie długo okazało się że przez środek drogi biegnie taki wąwóz po pas wymyty przez opady. Finalnie droga przerodziła się iście górską ścieżkę na której spotkałem.... angola po 50tce zjeżdżającego rowerem. Gadka szmatka ale ruszać trzeba. Cel udało mi się osiągnąć, ale mały niedosyt pozostał. Zbiegając okazało się że brama w  gospodarstwie jest zamknięta, ale nikogo nie widać mimo że jest auto a go nie było. Cóż, po prostu wyszedłem zamykając za sobą bramę.










Wyszło nieco ponad 11km. Całkiem przyjemne bieganie, a frajda na samej górze niesamowita.
Innego ranka wybrałem się do Laganas. Cóż bieg wzdłuż drogi, nic szczególnego. Ale jak już wbiegłem to jakaś masakra.O 7 rano jeszcze trwały imprezy, a najczęściej słyszane słowo to fuck. To jednak nie dla mnie. A syf taki że buty lepiły się do chodnika. Jednak po dotarciu do plaży:
Był jeszcze jeden bieg w góry, ale coś nogi nie chciały nieść wiec pisać szkoda ;-). Ale spotkałem ponownie wspomnianego wcześniej angola na rowerze :-).

Wycieczki. Planujemy wakacje w taki sposób aby mieć czas zarówno na lenistwo na plaży ale również na zwiedzanie. Jeździmy na wycieczki, ale jedynie z lokalnymi biurami podróży; korzystamy z komunikacji miejskiej oraz pięta- palec. W te wakacje pierwszy raz zdecydowaliśmy się na wypożyczenie auta.

Na pierwszy ogień stolica- Zakynthos. Do stolicy dostaliśmy się taksówką za kilka euro. Można na pieszo- jakieś 6km, ale wzdłuż ruchliwej drogi więc średnio przyjemnie. Można komunikacją zbiorową. Dotarliśmy do serca miasta którym jest Plac Solomosa wraz z portem. Rozejrzeliśmy się nieco po okolicy i zagłębiliśmy w miasto deptakiem. Odbijając jedna z uliczek skręciliśmy w kierunku punktu widokowego. Za mapą, nieco pod górkę, ale dotarliśmy do celu.

 






Dotarliśmy na miejsce, ale punkt widokowy był zamknięty. No psikus. Przyznam jednak że widoki i tak były przednie. Postanowiliśmy że zejdziemy z drugiej strony i dołem przejdziemy do Placu Solomosa aby złapać taxi. Po paru set metrach natrafiliśmy na auto przerobione na pociąg z wagonikami. No przegłosowali mnie. Okazało się jednak że Pan za jakąś godzinkę po tym jak nas zwiezie będzie jechał do Kalamaki i może nas zabrać. Mogliśmy dzięki temu jeszcze trochę po spacerować i wrócić spokojnie ciuchcią na spanie.




Przyszedł i czas na wycieczki z przewodnikiem. Jak pisałem korzystamy tylko z lokalnych agencji a tą znaleźliśmy jeszcze przed wyjazdem. Zante Magic Tours, jak się później okazało założona i prowadzona całkowicie przez Polaków. Kupiliśmy u nich rejs oraz wycieczkę. Organizacja i wiedza ludzi naprawdę mega. A fakt że mieliśmy w grupie animatora który oganiał dzieciaki to już było ekstra. Z czystym sumieniem możemy ich polecić a są nie tylko na Zante.

Wtrącając o jedzeniu. W drodze z hotelu na plażę mijaliśmy polecaną dość mocno tawernę. Byliśmy na obiedzie- pyszny. A pizza chyba najlepsza jaką jadłem. Nawet dla wybrednych dzieciorów ;-) też się coś znalazło pysznego.

Popłynęliśmy z nimi na rejs na żółwie + Cameo + Marathonisi. Udało nam się zobaczyć żółwia Caretta Caretta, popływaliśmy nieco wzdłuż wybrzeża po czym udaliśmy się na wyspę Cameo wyglądającą jak żółw gdzie można było trochę po pływać lub po siedzieć na plaży. Następnie popłynęliśmy na Wyspę Ślubów- bardzo malownicza z jej pomostem wiodącym na ląd. Taka nam wyszła pół- dniowa wycieczka więc i wieczorem był czas na spacer ;-).






 Podczas tych wakacji pierwszy raz wypożyczyliśmy auto. Po drobnych problemach śniadaniowo- zwrotnych rozpoczęliśmy podróż niebieską strzałą. W przewodniku a później na mapie znalazłem kilka ciekawych miejsc w interiorze których nie obejmowały wycieczki. Doszliśmy do wniosku że sami tam pojedziemy. Najpierw trafiliśmy do centrum leczenie żółwi. I prawdę mówiąc nie ma tam za bardzo co oglądać. Urokliwa droga, ale drugi raz bym tam nie pojechał. Później skierowaliśmy się do Machairado. Senna wiosko pośrodku niczego. Kościół, mały placyk. I sklepik z rzeźbami. Wchodzisz, a tam:
Okazuje się że Pan od chyba 8 lat odbudowuje rzeźby zniszczone podczas trzęsienia ziemi w 1953. Powiedział że jeszcze ze 20 i skończy, ale efekty jego pracy są wręcz niesamowite. W kościele Agi Mavra (najważniejszym na wyspie) znajdują się również pozostałości zdobień z kościołów zniszczonych podczas ww katastrofy.
Co do trzęsień ziemi to tak naprawdę dosyć często nawiedzają wyspy Jońskie o czym sami się dwukrotnie przekonaliśmy. Siedząc wcześnie rano (nawet Oli z Franiem jeszcze spali) poczuliśmy niewielkie tąpnięcie. Wymiana spojrzeń, chwila konsternacji. To tylko jeden. Jak się później okazało był wstrząs o magnitudzie 2,4 w skali Richtera. Parę dni później był drugi ale słabszy.








Piękna kręta droga. Świetne widoki.... Ale i przyszedł czas na jedzenie. Z daleka wypatrzyliśmy tawernę, już prawie siadamy gdy słyszymy, że niestety na razie nas nie obsłużą bo mają dwie duże grupy. Ale 2 kilometry wcześniej jest restauracja, którą zresztą gorąco polecają. Znaleźliśmy zgodnie z szyldem. Stanęliśmy pod drzewami oliwnymi. Byliśmy jedynymi klientami. Cisza, spokój. Szum morza. Pyszne jedzenie, dowiedzieliśmy się przy okazji jak wyglądają zbiory oliwek. Jednak czas na nas zmykamy dalej.

Kolejne miejsce na mapie- Skalne Miasto na północy wyspy. Jest to jakby park przyrodniczy położony w małej kotlinie. Idziemy ścieżką dydaktyczną mijając różne gatunki zwierząt. Jedne na wolności, inne za ogrodzeniem. Część trasy pokonujemy z przewodnikiem, który pozwoli po głaskać, nakarmić. Musze przyznać że bardzo fajna atrakcja zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Przy okazji spróbowaliśmy owoców które tam rosną- nawet nie pamiętam nazwy, przypominały trochę pomarańczę zmiksowaną z brzoskwinią. Dobre nawet.










Dawno nie miałem tyle przyjemności z powadzenia auta. Spodobał się nam taki sposób zwiedzania ;-).
Po powrocie jeszcze wykorzystałem auto aby skoczyć na drugi koniec Kalamaki po najlepsze w okolicy Souvlaki z budy gdzie siedzenia są ze snopków. Pyszne były :-).
Ostatnia z wycieczek była również z Magic Tours. Tym razem Mix Północ. I na tej wycieczce był z nami animator :-).  Pierwszym punktem na trasie była winiarnia Solomosa. Dzieciaki zostały w głównej sali z animatorem a my mogliśmy spokojnie zwiedzać, degustować, jeszcze raz próbować... dobre było. Zakupy też można było zrobić ;-). Kolejna w programie była plaża Xigia. Byliśmy już obok wracając niebieską strzałą. Słynie z lekko zalatującego siarą, aczkolwiek posiadającego właściwości lecznicze dla skóry źródła. Z kąpieli nie skorzystaliśmy, ale z pysznej kawy u góry owszem. Pamiętam że w Grecji modny był wtedy jakiś rodzaj kawy i picie innej było już passe, lub jej wcale nie było.



Z Xigii ruszyliśmy na północ do Agios Nikolaos skąd mieliśmy ruszyć w rejs. Taki był plan, jednak od początku informowano nas że są spore fale i czekamy na decyzje kapitana czy ruszamy. Okazało się że pogoda nieco się uspokoiła i możemy płynąć. Rozdano potrzebującym torebki do karmienia żółwika gdyby ktoś się chciał podzielić i ruszyliśmy. Fakt bujało nieco ale fajnie było. Błękitne groty nie zrobiły na nas zbyt dużego wrażenia, ale mają swój urok. Następnie okrążając wyspę popłynęliśmy na plaże wraku, udało się spełnić marzenie ;-). Będąc na Zante miejsce nie do pominięcia zarówno z plaży jak i klifu.




Po obiedzie z widokiem na port udaliśmy się już autobusem na punkt widokowy plaży wraku oraz do Anafonitrii gdzie przebywał kiedyś św Dionizos zatrzymując się po drodze na zakupy lokalnych specjałów.



Oliwia i Franio tym razem zostali z animatorem a my udaliśmy się na punkt widokowy. Jak dla mnie nie do opisania.
Niestety kolejnego dnia już wracaliśmy do Polski. Dociążeni winami, oliwą oraz innymi pierdołami udaliśmy sie na poranny lot.
Czy polecilibyśmy? Zdecydowanie tak. Wróciliśmy po 11 latach do Grecji i jeszcze bardziej nam się spodobała. Dla nas wyspa stała się miejscem do którego chcielibyśmy powrócić, zobaczyć, po smakować więcej.
Wycieczki z lokalnego biura- jak już pisałem korzystaliśmy z Magic Tours. Ceny rozsądne- piloci z mega wiedzą, super opowiadali a i na jednej był animator dla dzieci- Młodych zostawialiśmy z nim a my zwiedzaliśmy z pilotem- bajka. Widać że są to ludzie z pasją. A my wiemy że jak pojedziemy na inną wyspę to na taką na której jesteście.
Tym razem skorzystaliśmy z Grecosa i trafiliśmy na super rezydentkę- kontakt bez problemu, pomocna. Przez nią też po raz pierwszy wypożyczyliśmy auto i na własną rękę trochę po zwiedzaliśmy- warto. Po pierwsze można zobaczyć w swoim tempie dużo więcej. Dostępne stają się miejsca poza utartymi turystycznie szlakami. No i przyjemność z przeglądania map i przewodników a później z samej drogi.
Wrócimy tu na bank.
Pozdrawiam.