czwartek, 27 sierpnia 2020

Męskie Tatry.

Dzień dobry.

W zeszłym roku obiecałem Franiowi że zabiorę go w Tatry. Niestety nie udało się. W 2020 nie było opcji- jedziemy! Pomysł urodził się podczas wyjazdu w Beskid Żywiecki: jedziemy na męski wypad ekipą z przedszkola. Idziemy po schroniskach. Każdy z nas już po górach chodził więc damy radę. A na poprzednim wyjeździe potwierdziło się że Młodym energii nie brakuje.

Zebrała nas się ósemka: Sebastian z Antkiem, Marcin z Łukaszem, Kamil ze Stasiem oraz ja z Franiem.

Plan opracowany, termin ustalony. Schroniska klepnięte, bilety na PKL też już są. Tylko im bliżej wyjazdu to praktycznie w każdy weekend zlewa. A patrzyliśmy od dawna, ponieważ chcieliśmy spróbować ponownie z Kamilem sił na Żabim Koniu.

Przed samym wyjazdem pogoda zaczęła się klarować i przez cały wyjazd mieliśmy lampę :-).

Jeszcze tylko pakowanie ;-)

 

 Umówiliśmy się że ruszamy w piątek. Jechaliśmy na dwa auta po czterech i ustaliliśmy że jedziemy niezależnie. Kilka razy po drodze wyprzedzaliśmy się nawzajem aż ukazały się w oddali światełka na Kasprowym.

 
 
 Pierwsza noc na dole, w okolicy skoczni. Rano pobudka i w drogę.
 
Okazało się że nawet nie było problemu ze wstaniem rano. Szybkie śniadanko, przepakowanie. Rzeczy nie potrzebne zostawiliśmy w autach. Lecimy na busa do Kuźnic- oszczędzimy chłopakom porannej rozgrzewki ;-).  Byliśmy chyba 10 minut przed czasem. O 8 otworzono bramę i mogliśmy wejść. Jeszcze tylko wspólna fota.
Młodym jazda kolejką bardzo się podobała. Gdy bujnęło wagonikiem na pierwszym filarze mięli ciekawe miny. Nawet udało im się wypatrzeć kozice.
Na górze jeszcze szybki popas i ruszamy na zachód.
Plan na pierwszy dzień mieliśmy dość ambitny. Ale dzień długi więc damy radę. Gdyby nam go jednak brakło to mamy latarki ;-). Ruszamy z Kasprowego w kierunku Kopy Kondrackiej. Dalej Czerwonymi Wierchami przez Małołączniak, Krzesanicę i Ciemniak. Na Chudej Przełączce odbijamy szlakiem zielonym do Schroniska na Hali Ornak.

Przed nami trochę ponad trzynaście kilometrów. 711 metrów do góry i 1590 w dół. Przy czym zejście zajmowało około połowę drogi.
Korzystaliśmy z mapy Mapa-Turystyna.pl posiłkując się aplikacją Szlaki Tatry.
Humory przednie więc można ruszać.
 
 Pierwszego dnia okazało się że mamy różne tempo marszu, więc siłą rzeczy ekipa podzieliła się na dwa zespoły. Do przodu wydarli Antek i Sebastian wraz z Łukaszem i Marcinem. Chłopaki muszę przyznać nieźle zasuwali. Na drugiego szliśmy wraz ze Stachem i Kamilem. Przyznam że z Frankiem pełniliśmy rolę zamkowych, ale też dawaliśmy radę. Droga długa a cienia mało. Lampa była straszna. Przyznam że dawno takiej nie widziałem. Dzieciaki rano taśmowo obkremowane a my niekoniecznie :-). Lekko nas z lewej podpiekło. Następnego dnia bez wahania korzystaliśmy z kremu :-).
Mimo praktycznie bezchmurnego nieba gdy zaczynało zawiewać robiło się chłodno. Ale to tylko z rana i późnym popołudniem. Większość dnia smażing :-).
Pierwsza część drogi wyglądała tak że szliśmy na przemian w górę i w dół. I tak kilka razy. Widoki się tylko zmieniały i to jedynie z prawej. Z lewej praktycznie cały czas towarzyszyła nam Dolina Cicha.



 

  W wielu miejscach spotykaliśmy się wszyscy razem na popas. Chłopakom wtedy nagle przybywało energii, zwłaszcza Franiowi ;-). Budowali kopce z kamieni, ganiali się. I większość drogi na przemian, przynajmniej jeśli chodzi o Franczesko, euforia i "daleko jeszcze" do schronu?






 Najwyższym szczytem na trasie była Krzesanica- 2122 m n.p.m. Co prawda podczas tej wędrówki zdobyliśmy cztery dwutysięczniki to jednak ona była najwyższa. Franio pierwszy raz w Tatrach i już taki wynik :-). Kończąc Czerwone Wierchy mieliśmy niespodziankę w postaci przelotu dwóch szybowców, przy czym jeden wzdłuż grani tuż nad naszymi głowami. Ciekawe wrażenie. Widzieliśmy też TOPR-owskiego Sokoła w akcji.

Z Krzesanicy już w dół. Tylko małe podejście na Ciemniak. Na Chudej Przełączce planujemy odbić na zielony szlak. Okazało się że część ekipy poszła na wprost czerwonym. Dobrze że jeszcze mieliśmy zasięgu i udało się zdzwonić. Niestety po zejściu w lewo ktoś wyłączył zasięg. Na dwa dni.....

Tutaj też okazało się że kiepsko stoimy z wodą. Zlaliśmy co było i racjonowaliśmy. A mieliśmy po około 3 litry na dwóch. Na zejściu Frania złapał kryzys. Zmęczenie i upał dały znać o sobie. Znaleźliśmy kawałek cienia na dłuższą przerwę. Zjedliśmy po czekoladce, przepite było ;-). Jak chłopakom zaczęły dupki odżywać ruszaliśmy w drogę.

 
 
 
 Na początku zejścia pojawiały się co jakiś czas dziwne odgłosy w nieba. Jakby samolot przekraczał barierę dźwięku.  Później zaczęły bardziej przypominać grzmoty a i niebo się chmurzyć. W pewnym momencie zaczęło kropić. Na szczęście już dawno zeszliśmy z grani więc było nieco bezpieczniej. I tutaj pojawił się zwyczajowy dylemat: przejdzie, czy już wyciągać deszczówki? ;-) Jednak przejaśniło się i znów grzało. 
Udało się wreszcie dotrzeć na miejsce- Schronisko na Hali Ornak. Franio baaardzo się cieszył że to już a ja pękałem z dumy że dał rade.
Chłopaki byli wcześniej więc ogarnęli klucze. Dzieciaki się gdzieś rozpierzchły. Zgarnęliśmy ich na obiad a po kilku chwilach rozpoczęła się prelekcja Kingi Baranowskiej, taki zbieg okoliczności :-). Jeszcze tylko trochę wariactwa na noc i kima.
Rano znów Młodzi się rozpierzchli a każdy z nas krzątał się ogarniając majdan.



Plan na niedzielę był dość luźny, więc i nie spieszyliśmy się. Najpierw na lekko nad Smreczyński Staw, powrót po plecaki i przez Przełęcz Iwanicką żółtym szlakiem do drogi prowadzącej do Schroniska na Polanie Chochołowskiej i już nią do celu:


W sumie 9,5 kilometra i 629m d górę oraz 589m w dół. Nieco było widać że wczorajszy dzień dał nam się we znaki, ale każdy parł do przodu. Nad stawem krótka posiadówa, trochę zdjęć. Chłopaków zaczęło nosić wiec wróciliśmy po plecaki i w drogę.




Na podejściu na Iwanicką spotkaliśmy inną wędrowną pandę- Gustawa.
Bardzo pozdrawiamy.
Tym razem już tylko jedno podejście i jedno zejście. Tego duktem już nie liczymy. Nie jest aż tak gorąco jak poprzedniego dnia, ale jednak słońce piecze dość mocno. Powoli, ale idziemy do celu.
Na Przełęczy Iwanickiej wspólny popas, dłuższa przerwa. 
Komu w drogę temu....
 
 
 
Niestety im bardziej się wypłaszczało tym Franiowi coraz bardziej we znaki dawało się zmęczenie. Cienia jak na lekarstwo. Udało nam się jednak trafić na osłonięty kawałek ścieżki. Zrobiliśmy dłuższą przerwę, pogadaliśmy. Ruszyliśmy dalej. Niebawem dostaliśmy nagrodę za trzymanie tempa :-).

Zaraz po dotarciu do duktu prowadzącego do schroniska zrobiliśmy przerwę. Taką nieco dłuższą. Chwile po ruszeniu zobaczyliśmy przebiegającego przez drogę rysia z dwójką młodych.
Kolejna nagroda ukazała się po wyjściu na Polanę Chochołowską. 
Dotarliśmy. Szybki zrzut plecaków w pokoju i na jedzenie. Okazało się przy okazji ku naszemu zdziwieniu że w schronisku nie ma opcji płacenia kartą.
Chłopakom tyłki odżyły. Byli po oglądać owce, wspinali się trochę. Nawet wieczorny brydż.



Wieczorem było widać że od lewej strony za górami mocno się błyska, ale w dolinie było bezchmurne niebo. Nazajutrz okazało się że w Zakopcu była zlewa.
Niestety to już ostatnia noc. Rano śniadanko i w drogę. Podeszliśmy też do kaplicy św. Jana Chrzciciela. Droga leniwa, turystów mimo poniedziałku sporo. Końcówkę doliny zjechaliśmy traktoro- ciuchcią ;-).


 

Dalej już tylko busy i jesteśmy pod kwaterą gdzie zostawiliśmy auta. Ogarnięcie na drogę i tyle. Zostaliśmy jeszcze we czterech na małe zakupy i ruszyliśmy w stronę domu. Szkoda że trzeba wyjeżdżać, ale rodzą się już kolejne pomysły :-).
Wyjazd bardzo udany. Chłopaki dali rade. Było widać że są zmęczeni, ale nie poddawali się. W swoim tempie ale cały czas do przodu. Mnie aż duma rozpiera.
Dowidzenia.
Pozdrawiam.