środa, 30 listopada 2016

Korzystając z okazji, czyli wieczorny spacer.

Witam.
Patrząc na meteo.pl nie da się nie zauważyć że śniegu zaraz nie będzie. Korzystając wiec z okazji zjedliśmy kolacje i poszliśmy na spacer. Niestety Kasi z nami nie było ale za to utwierdziła mnie zdalnie w przekonaniu że spacer o tej porze nie jest głupim pomysłem. A fakt- radość Młodego ponad wszystko. Strasznie się cieszył, tym bardziej że sam proponowałem robienie orłów w śniegu i nie zabraniałem tarzania się w nim. Udało się nawet trochę zdjęć zrobić.







Żeby nie było- ja też orła robiłem- co prawda w dżinach wiec śnieg nawet w ...., ale i tak fajnie było. Później już tylko szybki prychol i Franio w łóżeczku. Poczytana bajka o "Siedmiu krukach" i odlot.
Spontan najlepszym rozwiązaniem wszystkiego ;-).

A tak z innej beczki. Franuś ma swoje klocki lego duplo. Chcieliśmy iść ich kierunku, jednak okazało się że Franio ogarnia już te mniejsze. Postanowiłem więc jakiś czas temu (jeszcze przez szpitalem) przywieźć swoje stare klocki. Niekompletne, z podartymi instrukcjami, ale moje. Klocki, w których potrafiłem siedzieć cały dzień i budować. Zaczęliśmy po kolei składać zestawy. Na szczęście szukając trochę w internecie udało się odnaleźć instrukcje oraz spisy klocków z zestawów. Brakujące klocki dokupiliśmy, w sumie nadal niektórych szukamy.
Okazało się że Kasia też kiedyś miała lego- domek. Właśnie jesteśmy w trakcie ich poszukiwania po piwnicy i strychu jej rodzinnego domu.
Najciekawsze jest to że Młody od czasu przywiezienia klocków, czyli od około trzech tygodni nie bawi się praktycznie niczym innym. Na początku większość ja sam budowałem, ale z czasem zaczął sam kombinować że coś może zrobić, wymyślić, zbudować sam. Tak wiec nie tylko zabawa gotowym alei tworzenie samodzielnie bez instrukcji. Duży krok do przodu.
Ostatnio trafiliśmy na promocje w Lidlu i nawet mamusia się wkręciła w budowanie- razem zrobili dwa nowe zestawy.
A co do staroci- mój pierwszy zestaw- lego 715.
A tu pozostałe:




Najciekawsze w tym wszystkim jest to że nie muszą to być super wielkie nowe zestawy. Przede wszystkim mają sprawiać frajdę. Siedzimy więc z Franiem na allegro i szukamy okazji i fajnych zestawów. A gdyby ktoś z Was coś miał i chciałby się tych klocków pozbyć to pewnie się dogadamy :-).
 
Wracając do Lidla. Jakiś czas temu, zresztą jak co sezon pojawiła się promocja na zimowe dziecięce ubrania. Kupiliśmy więc spodnie, kurtkę, ćwierćgolf oraz czapkę i rękawiczki. Spodnie dziś założone pierwszy raz, ale dały rade. Co to kurtki- jak na razie zakładana jest na jeden cienki długi rękaw i w zupełności wystarczy- nawet jak jedziemy autobusem do przedszkola. Czapa i pozostałe rzeczy również zdają egzamin. Co prawda w samej czapce puścił jeden szew, ale igła, nitka i damy rade. To już nasz któryś zakup  z tego marketu (zarówno rzeczy dziecięcych jak i biegowych) i szczerze mówiąc jesteśmy pozytywnie zaskoczeni zestawieniem jakość- cena. Myślę że spokojnie możemy polecić. Dziś byliśmy jakieś 40 minut przy ok -5 stopni, wiatr, opad śniegu i tarzanie w nim. Po powrocie wszystko cieplutkie :-).
 
Tak więc budujemy, ćwiczymy, robimy różne różności byle razem. Czasem Kasia z Franiem, czasem ja z nim. A czasem udaje się razem spędzić chwile razem jak Młody jest w przedszkolu. Zdarza się też jak normalna rodzina razem we trójkę. Cóż jesteśmy normalni, żadnych udziwnień nie ma i działamy dalej.
 
Pozdrawiamy

niedziela, 27 listopada 2016

Wracam.

Cześć.
Jakiś czas temu jak już pisałem miałem przyjemność zobaczyć szpital od strony pacjenta. Poleżałem sobie nieco na hematologii. Troszkę mnie tam badali, leczyli. Często w trakcie rozmów z personelem mówiono "a to pan jest z ajtipi". Wierzyłem że mnie nie obrażają ;-). Teraz już wiem że chodziło o ITP, czyli pierwotną małopłytkowość autoimmunologiczną. Na szczęście nie jest tak źle jak brzmi i nie ma podłoża w postaci innego syfu!!! Otóż mój organizm zbyt szybko niszczy płytki krwi przez co wszelkie krwotoki są u mnie trudniejsze do zatamowania. O ile? - to w zależności od ilości płytek. Niestety przy dużych ranach i co gorsza krwotokach wewnętrznych robi się poważniej, ale cóż tak już mam :-).
Pisze o tym wszystkim nie dlatego aby się chwalić, żalić, czy oczekiwać współczucia. Sprawa jest znacznie bardziej banalna- dbam o swoje 4 litery. Tak jak cukrzyk, epileptyk czy ktoś inny informuje o swojej chorobie, tak również ja.. Aby w razie "w" ktoś kto by mi pomagał wiedział czego może się spodziewać i jak reagować- poza tym nie będzie przykrego zaskoczenia że przecież powinno już nie krwawić a nadal kapie ;-).
Chciałbym Wam też opowiedzieć o innej historii ze szpitala. W drugim dniu pobytu zaproszono mnie z zaskoczenia do gabinetu zabiegowego Usadzono na leżance, potwierdzono dane. Jacob wyluzowany gada z personelem po czym słyszy prośbę o podpisanie zgody na pobranie szpiku....CO?!!??! Żałuje że nie mogłem zobaczyć swojej miny. Cóż, podpisałem- z zaskoczenia mnie wzięli. Ułożyli na boku, zdążyłem jedynie zapytać czy jakieś znieczulenie chociaż będzie. Powiedziano że miejscowe i nie będzie bardziej boleć niż mój tatuaż, na którego temat zaczęli mnie zagadywać. Musze przyznać że trwało to może z 3 minuty i bardziej bolało znieczulenie niż pobranie. Jedynie przy pobraniu czuć przez chwile takie lekkie ciągnięcie. Szpik pobierano mi z biodra.
Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się czy zostać dawcą szpiku, czy boli, jak się pobiera to już wie ;-). Pewnie to nie to samo, ale zawsze jakiś pogląd sytuacji ;-).

Korzystając z dosyć dobrej pogody nawet udało się wyjść na wspólny spacerek.


Co prawda nie był za długi, ale razem- to najważniejsze.

Wracam. Wracam powoli do życia oraz tego co robiłem przed przerwą. Trwała ona ponad miesiąc, ale nie robiłem dosłownie nic. Przede wszystkim wracam do starych nawyków żywieniowych. Problemem jest nieco lek który biorę- cholernie wzmaga apetyt i to na to co najgorsze. Jeszcze trochę pracy przede mną ale plan już jest. Zaczynam nawet panować nad wpiep.....aniem. W tym tygodniu włączyłem też trochę ćwiczeń. We wtorek udało mi się zrobić nawet brzuszki 5x15, pompki 5x10 i drążek 5x5. W czwartek poskakałem na skakance (pierwszy raz chyba od w-fu w podstawówce) 3x3 minuty. Po skakance chciałem powtórzyć ćwiczenia z wtorku, ale takie miałem zakwasy na brzuchu że nie mogłem zrobić nic. Zastałem się jak T54 porzucony po wojnie. Ale spokojnie i powoli robię kroki naprzód. Małe, ale sukcesywnie do przodu. W sobotę wybrałem się na bieganie. Musze się pochwalić- posłuchałem jak nigdy Kasi i nie przesadzałem. Zrobiłem sobie 3,5 km w 28 minut. Nawet z ciekawości przeprosiłem się z pulsometrem ;-). Super się biegło, truchcikiem, nózia za nózią, lekki mrozik. Bajka. Co prawda nogi mnie dziś bolą ale i tak było super.

Słowem- powrót do formy czas zacząć (a już są pewne plany biegowe).

A tak z innej beczki. Kasia cały czas jeździ do/z pracy na rowerze (nie- nie zabrałem jej auta ;-)). Dni coraz krótsze i okazało się że jej dotychczasowe oświetlenie troszkę jest za słabe. Z tylną lampką nie było problemu, ona daje tylko to że cię widać i to zadanie spełniania.Natomiast przednia do tego musi jeszcze oświetlać drogę a tu już nie było tak super. Pojechałem więc do sklepu. Pan stwierdził że takie latarki, które może polecić to tak od 200pln. Nie napisze co pomyślałem, ale postanowiłem sam zagłębić się w temat. Poza testami i porównaniami oraz danymi technicznymi sięgnąłem do strony naszego rodzimego producenta, czyli Mactronic-a. Kiedyś miałem przyjemność korzystania z ich czołówki i bardzo przypadła mi do gustu. Teraz wybór padł na latarkę o nazwie Scream 300lm.  Może służyć zarówno jako latarka ręczna jak i na rower. Daje mocny i dosyć szeroki snop światła. Kasia jest bardzo zadowolona. Opis możecie znaleźć na stronie, natomiast co ważne. Wg producenta czas pracy na 100% mocy wynosi 1,5h. W praktyce chyba było trzy razy dłużej zanim faktycznie zaczęło słabnąć światło. Warto jednak przy czymś takim wyposażyć się w akumulatorki z ładowarką. Mnie udało się ją kupić za niecało 100pln. Czy warto- moim zdaniem tak:
-dobrze świeci
-wytrzymała
-odporna na uszkodzenia.
Myślę ze spokojnie posłuży ładnych parę lat (za ten wywód nikt nie płacił ;-)).

Do zobaczenia i nie odpuszczajcie outdooru mimo mrozików.


poniedziałek, 14 listopada 2016

Wreszcie w domu.

Witam.
Dziś po tygodniowym pobycie w szpitalu wypuścili mnie do domu. Na drogę dostałem skierowania na kolejne badania. Chciałem napisać że z apteki wyszedłem jak emeryt z reklamówką pełną leków ale aż tak tragicznie nie było.
Kasia zabrała mnie z oddziału i pojechaliśmy po Frania do przedszkola. Wymyśliła żebym czekał przed budynkiem a ona wyprowadzi go z zamkniętymi oczami mówiąc że niespodzianka czeka. Oj dawno się tak nie cieszyliśmy. Niby tylko tydzień, ale to chyba jednak aż tydzień.
 
Podczas mojej nieobecności nie dość że na Kasie spadł cały dom z Frankiem (a przy ilości przepracowywanych przez nią godzin było to bardzo trudne do ogarnięcia) to jeszcze zadziałało prawo Murphy'ego. W pewnym momencie zastanawialiśmy się co się jeszcze sp....li. Na szczęście wypuścili mnie więc mogę jej pomóc.
Ale chciałbym podziękować tym którzy w czasie gdy ja nie mogłem pomagali nam. Pomagali, pytali, radzili, ale i napisali coś miłego. Po prostu byli. Może nie zdajecie sobie sprawy ale bardzo dużo pomogliście. Dziękujemy.
 
Wracamy więc powoli do w miarę normalnego życia. Kasia jak wyleczy przeziębienie pewnie znów wskoczy na rower. I tu musze przyznać że podziwiam ją. Nie wiem czy przy takich warunkach chciałoby mi się pedałować do i z pracy. Jednak ma to swój sens ponieważ częściowo zastępuje ale i uzupełnia jej trening biegowy. A ciekawe jest to że czasem zamiast po nocy jechać do domu prosto jakieś 10 kilometrów robi sobie wycieczkę na przykład na 25. Można? Pewnie że tak- pozostaje brać przykład!
 
Co do moich treningów. Lekarz nie zabronił (znów czuje się jak emeryt pisząc to ;-)) ale mam na siebie uważać, nie przeciążać się i unikać czynności które mogą powodować krwotoki, rany, urazy itd. (rugby odpada). Zważając na to że od około miesiąca się nie ruszałem, do tego tydzień w szpitalu i leki.... chyba zacznę od spacerów. A może nawet przeproszę się z kijkami. Co zrobić- trzeba znów budować wszystko prawie od zera, ale.... można przy okazji uniknąć błędów które się wcześniej popełniało :-). We wszystkim można znaleźć plusy.
 
Dziękujemy jeszcze raz i pozdrawiamy

czwartek, 10 listopada 2016

Cichy bohater.

Witam.
Siedzę tak w tym szpitalu, mam sporo wolnego czasu. Niekiedy przychodzą do głowy ciekawe refleksje. Czasem szalone, czasem życiowe. Człowiek dopiero jak może stracić to co jest dla niego bardzo ważne zaczyna na nowo ustanawiać hierarchię spraw mniej i bardziej ważnych. Czasem utwierdza się w przekonaniu ze podąża właściwą drogą a czasem swe życie przewartosciowuje całkowicie.
Ja co prawda nie dostałem jak to niektórzy mówią wyroku, choć przez jakiś czas było to prawdopodobne, ale być może (oby nie) będę musiał zrezygnować z pasji które są częścią nie tylko mojego ale i naszego rodzinnego życia.
A co do wartości największej... zawsze była nią dla mnie rodzina. Rodzina oraz osoby z którymi mam na codzien kontakt ale i raz na rok, ale na których w trudnych sytuacjach polegać mogę i którym w razie potrzeby nie patrząc na nic pomogę. Czasem do pomocy wystarczy ciepłe słowo, czasem nie tylko.
Rodzina, podobno jej głową jest facet, ale porusza tą głową szyja. Kobieta. Moja kobieta. Mój Cichy Bohater. Pisze Wam na tym blogu co zrobiłem, gdzie byliśmy, ale tak naprawdę większości tych rzeczy nie udało by się osiągnąć gdyby właśnie nie Kasia. To ona ogarnia naszą ciężko charakterną i upartą trójce. Pomijam już kwestie mojego pobytu w tym pięknym hotelu podczas którego spadły na nią wszystkie obowiązki a do tego inne nieprzewidziane historie. Jest w tym naszym Bohaterze coś czego nie umiem opisać. Coś bez czego czuje się jak wymuszka. Wiem że jak jesteśmy razem możemy dokonać niemożliwego. Ale wiem też że kiedy jedno jest w kłopotach drugie bez zbędnych słów pomoże. Nie oceni, nie wyśmieje a pomoże.
Dziękuję za tych prawie 12 lat. Co prawda dopiero 8 po ślubie ale mam nadzieje że jeszcze trochę ze mną wytrzymasz.

Zawsze i na zawsze.

P.S.
Ja wiem że to prywatne wyznania. Jednak po długim procesie ten tegowania w głowie doszedłem do wniosku że chciałbym o tym napisać. Napisać jaki mam Skarb w domu którego często głupek nie zauważam.

Trzymajcie się.

środa, 9 listopada 2016

Serwisu ciąg dalszy.

Witam.
Jak już pisałem przechodzę obecnie przez większy serwis. Zabrali mnie do warsztatu ;-) więc wydeptuje ścieżkę na korytarzu i podróżuje palcem po mapie.
Mam jednak dzięki temu czas aby trochę poczytać,  nadrobić zaległości. Czytając NPM aż się rozmarzylem o Tatrach oraz o tym gdzie moglibyśmy Franka zabrać na pierwszą górską wyrype.
Trzeba też trochę o Turcji poczekać,  wiedza może się przydać kiedyś ;-).
Moja usterka juz jest znana, lecz postanowiono jeszcze nieco mnie pobadac aby upewnić się że diagnoza jest prawidłowa.
Trochę ze sportem na razie muszę się wstrzymać aczkolwiek patrząc ile chodzę w tą i z powrotem po korytarzu (bo juz mam dość leżenia) to tez trochę dystansu zrobię ;-).
Pozdrawiam.

wtorek, 1 listopada 2016

Mam na imię Kuba i od 16 dni....

Cześć.
Jak już pisałem w poprzednim poście nie wolno mi podejmować moich ulubionych aktywności. W sumie to nie mogę robić nic co może przyczynić się do urazów lub dużego obciążenia organizmu. Mam grzecznie siedzieć, uważać bardzo na siebie i się nie przeciążać. Na szczęście pani hematolog zostawiła mi małą furtkę mówiąc że mogę spacerować :-).
Korzystając z okazji że dziś mamy święto i siłą rzeczy nie miałem ani żadnych wizyt ani badań wybrałem się na taki właśnie spacer. Wyczekałem tylko jak Kasia wróci rowerkiem z pracy, zjedliśmy śniadanko i ruszyłem. Żona mówiła żebym nie chodził więcej niż 5 km, ale nieco mnie poniosło. Założyłem deszczówkę, buty biegowe oraz dresik i ruszyłem przez siebie. Pogoda co prawa nie sprzyjała, ale poddawać się nie zamierzałem.
Ruszyłem trasą którą poszedłem zazwyczaj biegamy, a tu jedynie spacer. Cóż jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Mam tylko nadzieje że za niedługi czas wszystko wróci do normy i będę mógł biegać i nie tylko.
Ruszyłem z pod domu w kierunku ulicy Świtezianki a dalej przez przejazd kolejowy.
Następnie Łabędzią, Czapli do lasu. Cóż- faktycznie złota polska jesień, szkoda tylko że tak podmokła.


Pogoda nie sprzyjała spacerom po lesie, kartka w kalendarzu również a mimo wszystko spotkałem po drodze kilku spacerowiczów, nawet jednego biegacza.
Następnie dotarłem do stawów na Bzurze i okrążyłem je. Miejsca, które latem tętnią życiem teraz świecą pustkami. Nawet nie wiedziałem że obok nowego placu zabaw zbudowano również siłownię.

Kaczuchy pływają- musimy podjechać z Frankiem, zabrać chlebek i po dokarmiać.
Dalej już wokół stawów i ścieżką w kierunku ulicy Żuczej.





Z Żuczej ścieżkami dotarłem do Łagiewnickiej skąd Sikorskiego wróciłem na Radogoszcz. W sumie zrobiłem niecałe 10km w około 2 godziny.
Zazwyczaj taki dystans przebiegłem w około godzinę, ale na razie nic z tego....

Mam na imię Kuba i od 16 dni nie byłem aktywny. Powoli dochodzę do wniosku że jestem od tego uzależniony. Czuję się jak narkoman na głodzie. Nosi mnie w domu (a robić nic nie mogę), nerwowy też jestem bardziej niż zwykle. Aktywność pozwala mi nie tylko na utrzymanie formy, ale również rozładowanie emocji, zabieganie, zajeżdżenie stresu, rozwspinanie napięć, ale również na naładowanie baterii oraz wyciszenie się. Mam nadzieje że niedługo wszystko się wyjaśni i powoli będę mógł wrócić do moich pasji.
Pozdrawiam