piątek, 5 sierpnia 2016

Pojeżdżone.

Witam.
Ostatnio znów pracuje w godzinach nocnych. Młody u dziadków na wakacjach wiec nie musze pędzić do domu. Jadąc na środowo- czwartkową noc jechałem w przekonaniu że po pracy nie będę wracał do domu tylko pojadę nawinąć trochę kilometrów na Arturówku. Nawet zabrałem ze sobą ciuchy na przebranie. Wychodząc z pracy zauważyłem że dzwoni do mnie Kasia- okazało się że Moja Gapa zapomniała czegoś do pracy i czeka mnie kurs do domu a dalej do szpitala Pirogowa. Co zrobić...
Szybciutko popędziłem do domu i gnając do Kasi zastanawiałem się gdzie dalej jechać- bez sensu wracać na północ. Pomyślałem wiec sobie że nigdy nie byłem na Rudzkiej Górze. Tyle lat w Łodzi mieszkam i nie udało mi się tam wybrać. Tak więc ze szpitala kupując po drodze nieco prowiantu pojechał do ustalonego celu. Nie znam w ogóle tej okolicy, jak również samej góry. Nie spodziewałem się również ze podejścia są takie strome i wdrapałem się tam....z rowerem.
Gdyby to był góral to ok, ale przecież to dziadkowy przecinak ;-). Nie wiem co było łatwiejsze: wpychanie go pod górkę, czy trzymanie aby się nie stoczył na sam dół przy zejściu... Nawet kawałek udało mi się zjechać :-).
Z góry widać chyba całą Łódź. Pewnie w nocy super to wygląda.
Na górce 2 x mini pizza z okolicznej piekarenki, trochę picia i dalej w drogę. Tym razem na lotnisko. Posiłkując się mapą doszedłem do wniosku że pojadę Odrzańską, do Zatokowej i Dubois. Niestety wpakowałem się w drogi polne z luźnym piachem i tereny prywatne. Na szczęście szybko udało się wydostać na tereny zdatne do jazdy moją rakietą.
Dojeżdżając do lotniska od strony przeciwnej do terminala usłyszałem samolot przygotowujący się do startu- oczywiście zanim dojechałem i wyciągnąłem telefon aby zrobić zdjęcie zdążył odlecieć. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć że oczywiście znów zapomniałem aparatu i zdjęcia robiłem telefonem- właśnie dlatego wrzucam tylko jedno- reszta nie nadaje się do publikacji :-(.
Z lotniska szybciutko przez Zdrowie do domku aby odespać nockę i ruszyć na kolejną.
Wracając wzdłuż Włókniarzy chciałem ostatnich parę kilometrów przycisnąć ile fabryka dała, ale jak tylko zdążyłem się rozkręcić trafiałem na czerwone światło- co pech to pech.
A w sumie zrobiłem jakieś 37 kilometrów w 2h 08 min efektywnej jazdy. Do tego ponad godzina przerw. A całość wygląda tak.
 
A od poniedziałku urlop- postanowiłem że cały będzie aktywny wiec pewnie będzie tez nieco więcej wpisów.
Pozdrawiam
 
P.S.
Mamy pomysł/ projekt na przyszłe wakacje- trzymajcie kciuki, może uda się zrealizować.

Brak komentarzy: