niedziela, 11 września 2016

The Color Run Warszawa

Cześć.
Jakiś czas temu kolega Robert zaproponował wspólny start w Color Run w Warszawie. Zebrała nas się w sumie dziewiątka w tym Franek i czteroletni Maciek jednak biegliśmy oddzielnie. Startowaliśmy o 14 z okolic stadionu narodowego, jednak odbiór pakietów był w galerii Mokotów więc musieliśmy wyjechać nieco wcześniej.
Nawet udało nam się trafić bez większych problemów. Na bieg zaparkowaliśmy dosłownie pod Narodowym- niestety płatnie, ale za to chłodno w aucie i blisko co później nas nieco uratowało :-). Przepraliśmy się na parkingu i udaliśmy się w kierunku okolic startu. Gotowi!
Odbywał się tam cały festyn jednak my usiedliśmy sobie nieco zboku całego zgiełku w cieniu na krawężniku. Siedzieliśmy tak sobie, Franek wędrował po okolicy aż w pewnym momencie podszedł i zapytał czy może już się wreszcie wygłupiać- czemu nie.
Chwile przed startem Kasia zauważyła że Franek powoli zaczyna odlatywać wiec szybciutko poszedłem po wózek spacerówkę. Droga i szaleństwa wyssały z niego zapasy energii. Nie pamiętam kiedy ostatnio z niego korzystaliśmy, ale tym razem coś Kasi podpowiedziało że może się przydać. A przydał się nie tylko jako wozidło dla Młodego ale również jako bagażówka na dodatkową wodę (a mieliśmy już w plecaku). Ustaliliśmy że Kasia z Franiem idzie na start a ja z wózkiem ich znajdę znalazłem przez przypadek wszystkich naszych znajomych a ich znaleźć nie mogłem. Dobrze że star się przeciągnął bo tak to chyba bym ich nie znalazł. Większość drogi przebiegliśmy od czasu do czasu zmieniając się na stanowisku pchacza wózkowego. Franek na początku był znudzony, jednak przy pierwszym sypaniu ;-) kolorowym proszkiem odsłonił dach i też zaczął się bawić i cieszyć.

Po drodze byliśmy żółtymi kurczaczkami, niebieskimi smerfami, czerwonymi kotkami i świnką Pepą ;-).

Na mecie dostaliśmy medale, wodziankę i dodatkowe woreczki kolorowego proszku na dalszą zabawę na festynie, jednak zbyt długo nie zostaliśmy.
Jak to mówią brudne dziecko to szczęśliwe dziecko- prawda.
Na koniec wycieczki Franek jeszcze się troszkę dobrudził i umył szalejąc na ślizgawce.


Radość niesamowita. Mimo dużego zmęczenia Franek nie zasnął w wózku podczas biegu a wręcz bardzo dobrze się bawił. Natomiast ślizgawka sprawiła że od razu odżył. Odżył do tego stopnia że nie mogliśmy go wyciągnąć a jak już się udało to się obraził. Jednak propozycja tradycyjnego postoju na fryciochy poprawiła mu humor. Po tych wszystkich szaleństwa pokolorowani poszliśmy do auta, przebraliśmy się i ruszyliśmy. Niestety na fryciochy nie udało nam się dotrzeć gdyż...
Ktoś odleciał nim zdążyliśmy z Narodowego wyjechać. Pojechaliśmy więc prosto do domciu- Nianio całą drogę przespał.
Wreszcie udało nam się spędzić trochę czasu jak normalna rodzina- razem. A i zrobiliśmy wspólnie coś fajnego. Jutro a właściwie dziś niedziela, warianty mamy dwa, ale co z tego wyjdzie to się okaże...
A co do samej trasy to wyglądała ona tak:
Ogólnie sama impreza bardzo fajna jednak przy takiej pogodzie zdecydowanie zbyt długo trzymano nas na linii startu i przydałby się po drodze jakiś wodopój. Ale to tylko szczegóły. Być może to kiedyś powtórzymy ale może w innym mieście dla odmiany...
Pozdrawiamy

Brak komentarzy: