niedziela, 10 czerwca 2018

Majowy Gdańsk

Cześć.
Dawno, dawno temu padła decyzja, że musimy razem gdzieś wyskoczyć na weekend. Pomysły były różne, ale w końcu padło na Gdańsk. Strasznie na ten wyjazd czekaliśmy. Wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg. Tym razem wynajęliśmy mieszkanie w kamienicy na trzy noce przez jeden z portali. Lokalizacja fajna bo w ścisłym centrum- pomiędzy Mariacką a Długim Targiem, a i cena znośna.
Prognozy pogody nie były najlepsze, a do tego Franio coś dychać zaczął. Postanowiliśmy we trójkę, że co by się nie działo to jedziemy. Nie ma innej opcji!!!
Postanowiliśmy również że będzie to wyjazd bez spiny. Chcemy to idziemy, bez pośpiechu. W sumie to nawet średnio się zorientowaliśmy co warto obejrzeć.
W środę wieczorem zawieźliśmy Timona do kociego hotelu. Franio sprawdzał ze trzy razy czy będzie mu tu dobrze :-).
W dniu wyjazdu, czyli czwartek pojawiła się mała niespodzianka- musieliśmy się przesiąść w Kasi auto. Wszystko ok, tylko mamy je od stycznia i nie robiliśmy jeszcze takiej trasy..... Będzie co będzie- lecimy na spokojnie ;-). Przepakowaliśmy się w dzika :-) i w drogę. Po drodze padało jakieś 9 razy. Przestanków też parę zrobiliśmy. Po dotarciu na miejsce i zlokalizowaniu chaty szybko przepakowaliśmy się i w miasto na rekonesans. Po powrocie już wiadomo było gdzie nas poniesie.
W piątek mieliśmy jedyny mały deszcz podczas pobytu :-D. Tego dnia wiało średnio mocno. Trafiliśmy do Bazyliki Mariackiej. Najpierw weszliśmy na wieże gdzie Franio całą drogę świetnie się bawił, jednak widok z samej góry nieco go onieśmielał ;-). Następnie zwiedziliśmy pozostałą część katedry podsłuchując nieco jednego z przewodników...










Następnie udaliśmy się na głupawko szwędaczkę :-) z której trafiliśmy do Wieży więziennej z katownią oraz pierwszego muzeum bursztynu. Niektóre wystawy robiły a Młodym spore wrażenie.....aż czasem bardziej ciekawiły nas jego reakcje a nie wystawa. W muzeum bursztynu Frania już interesowała smoki, statki …. jednak już pod koniec była nuuuuuddda, oraz tata włącz bajkę. Przeżyliśmy.






Tam również weszliśmy na wieżę, lecz już nieco niższą :-)




Tego dnia zabraliśmy też Frania na długo wyczekiwany rejs. Popłynęliśmy z Gdańska z okolic Bramy Zielonej na Westerplatte. Po drodze jednak co chwila- ja chce bajkę.... Fakt, po tym jak bardzo tego chciał myśleliśmy że będzie bardziej zainteresowany. Niestety było inaczej. Na Westerplatte po szybkim zerknięciu na mapę wyciągnąłem rodzinkę z tramwaju i poszliśmy na …… plażę. Wiało jak cholera, ale i tak było zaje....ście. A i Młody był w siódmym niebie. Po jakiejś godzince złapaliśmy kolejny tramwaj i wróciliśmy na miejsce.











W sobotę jakby wiało nieco słabiej. Tego dnia trafiliśmy do Ratusza Głównego Miasta.






Wieża zaliczona :-) Trzecia już.
Dalej powolnym krokiem udaliśmy się w stronę Domu Uphagenów. Tutaj niestety pojawił się konflikt interesów. My bardzo chcieliśmy zobaczyć ekspozycję a Franio miał już ewidentnie dość. Tutaj bardzo dziękujemy pracownikom za wyrozumiałość. Franio po prostu co sala siadał w kąciku i oglądał po cichutku bajeczkę. Udało się dogadać :-).




 Tutaj już jak widać pojawiła się wyczekiwana zabawka z nad morza, czyli Żuk :-).
Później wróciliśmy po auto i udaliśmy się na Westerplatte. Trochę poczytaliśmy, trochę obejrzeliśmy... oby nigdy więcej.






Popołudniu przejechaliśmy kawałek dalej na plażing smażing.



Pod wieczór postanowiliśmy udać się pod Bramę numer 4 Stoczni Gdańskiej skąd trafiliśmy do Europejskiego Centrum Solidarności. Dla Frania tutaj też znalazło się coś ciekawego. Jak nie pojazd akumulatorowy do gondola suwnicy lub milicyjny Star. Dla nas.... dużo do myślenia.





Tak już na kolację Kasia wypatrzyła spot pojazdów z PRL, gdzie Franio trafił na tył policyjnej Carówki i zaczęli się ze współwięźniem skuwać kajdankami..... problem był taki że właściciel auta nie był pewien czy ma kluczyk przy sobie :-). Na szczęście problemów nie było i wrócił grzecznie do domku.



Niedziela.... do domu wracać trzeba. Z tradycyjnym dla nas opóźnieniem opuściliśmy mieszkanko i udaliśmy się do ostatniego w planach miejsca, czyli na zamek w Malborku.
Myślałem że zrobi większe wrażenie, jednak nie do końca. Frania zainteresowała dopiero tak naprawdę broń biała, zbroje, łuki i kusze, nawet broń prochowa.









Na koniec zwiedzania zakup jeszcze tylko zakupy u średniowiecznego rzemieślnika. Tym razem inna broń- łuk. Chyba się spodobało dziecku ;-).
Czas do domku. Kilometrów jeszcze trochę przed nami a i Kiciusia odebrać trzeba.

Wyszedł nam bardzo pozytywny wyjazd. Mimo że cały czas wiało i było zimno to było jednak super. Chyba tego właśnie było nam trzeba. Całą trójka się odprężyła :-).
Oby więcej takich.

Okazało się też że zupełnie niepotrzebnie stresowaliśmy się autkiem. Zawiozło nas w dwie strony i to bez zająknięcia.

Pozdrawiamy

P.S.
Byliśmy w 3 lub czterech muzeach bursztynu :-D.

Brak komentarzy: