sobota, 30 czerwca 2018

Ale była lampa...

Cześć.
Planowaliśmy, kombinowaliśmy aż się wreszcie doczekaliśmy. W czwarty weekend czerwca wyskoczyliśmy pod namiot. W sumie zebrała się ekipa na trzy namioty, ale o tym nieco później.
Pogoda była świetna przez cały czerwiec. Niestety im bliżej wyjazdu tym robiła się gorsza. Mieliśmy jechać już w piątek, ale właśnie ze względu na zimno i opady wyjazd przełożyliśmy na sobotę.
Ruszyliśmy około 9, z tylko godzinnym opóźnieniem :-). Jeszcze w Łodzi okazało się że nie tylko my złapaliśmy poślizg. Jadąc spokojnie do Podlesic dowiedzieliśmy się że będzie nas tam więcej. W kupie raźniej :-).
W trakcie drogi padało kilka razy, łącznie z ulewą podczas której trzeba było znacznie zwolnić. Przyznam że zastanawialiśmy się z Kasią nad powrotem do Łodzi. Jednak jak dotarliśmy na miejsce Karolina stwierdziła że jak już dojechaliśmy to nie ma sensu wracać- namawiać nas nie musiała.
Dzieciaki zajęły się zabawą a starzy stawiali chaty. Staś spał już wiele razy w namiocie, ale dla Frania był to pierwszy taki wypad. Czekał na niego z wielką niecierpliwością i bardzo ekscytował się spaniem w śpiworze w namiocie. Nawet dostał na tę okazję swoją pierwszą czołówkę którą mógł jeszcze tego samego dnia przetestować.
Niestety w międzyczasie okazało się że daliśmy z Kasią d... i nie mamy dla Frania kaloszy- uczymy się biwakowania rodzinnego wiec jeszcze ze dwa wypady i już wtop nie będzie. Szybki zwiad i już lecimy do Kroczyc, gdzie w sklepiku w którym można kupić dosłownie wszystko znaleźliśmy również dziecięce kalosze i to w super cenie ;-). Trzeba wspierać lokalsów.
Jak już każdy załatwił co miał do załatwienia zaczęliśmy kombinować co by tu robić. Godzina młoda, w skałach mokro. Ktoś rzucił pomysł aby iść do jaskini. My tam byliśmy pierwszy raz, ale wiedzieliśmy że raczej stać się w niej nie da. Chodzi tutaj o Jaskinie Berkową. Ma ona 54 metry długości i jest ciasna. Poza pierwszą salą w której może stanąć kilka osób i drugą w której mogły co najwyżej ukucnąć dwie plus dziecko trzeba się czołgać. Nie na czworaka lecz czołgać. Z pierwszej sali da się jeszcze zawrócić, ale później odwrotu już nie ma. Ja mimo że do postawnych nie należę miałem problemy z przeciskaniem się. Franio za to był w siódmym niebie. Baliśmy się jak zareaguje na taką ciemność i ciasnotę. Był zachwycony i bardzo dobrze się bawił. Po pokonaniu jaskini zapytał czy możemy iść jeszcze raz :-). Być może w tym kierunku będzie go ciągło, nie jak mnie do góry. Na pewno jak będzie okazja wrócimy tam.
Po takich atrakcjach i małym pobłądzeniu w labiryncie ścieżek wróciliśmy na pole namiotowe. Poszliśmy spać raczej późno i liczyliśmy na to że Franio troszkę dłużej będzie spał. Niestety- pobudka chwile po 6tej.
W niedziele też na luzie i bez zbędnej spiny doszliśmy do wniosku że może zobaczymy czy sucho jest w skałach. W sumie to troszkę przycisnął temat Kamil i miał racje. Udaliśmy się do Rzędkowic gdzie podzieliliśmy się na zespoły. Każdy poszedł się wspinać gdzie chciał, chłopaki bawili się pod skałami a Kasia relaksowała obok ;-). Z Kamilem postanowiliśmy wykorzystać okazje i wejść na własnej. Trzeba to nieco potrenować. Chcieliśmy zrobić Filar Lechfora drogą przez nyżę. Okazała się jednak nieco sypka i odpuściliśmy przenosząc się w lewo na Wariant Filara. Droga ma wycenę tylko V, jednak na własnej jakoś inaczej to wygląda.

Dodatkowo zrobiliśmy ją na dwa wyciągi. Tempa zbyt dużego nie mieliśmy jednak widząc nadciągające chmury szło nam jakoś szybciej. Wiemy już co trzeba poprawić. Teraz tylko własna, własna i raz jeszcze własna. Z Rzędek wróciliśmy jeszcze na pole namiotowe na popas i każdy rozjechał się w swoją stronę.
Czy to powtórzymy? Na pewno tak. Każdy z naszej trójki znalazł coś dla siebie w takim spędzaniu czasu.
Dzieci się bawią gardząc multimediami, starzy albo aktywnie albo leniwie ładują baterie. Dla każdego coś się znajdzie. Tylko czekamy na następny wypad.
Pozdrawiamy

Brak komentarzy: