wtorek, 14 czerwca 2016

Wróciliśmy po pocztówki.

Witam.
Długo czekałem na ten wyjazd, odliczałem nawet dni- warto było. A był to wyjazd weekendowy do Torunia. Pretekstem było zakupienie pocztówek na pamiątkę (takie małe zboczenie), których zapomniałem kupić podczas poprzedniego wyjazdu oraz start w Nocnej Dyszce Kopernikańskiej.
To był nasz pierwszy nocny bieg. Chcieliśmy oboje wystartować, ale również chcieliśmy zabrać ze sobą Frania. Pomyśleliśmy więc że zabierzemy Kasi mamę- będzie miała okazje trochę po zwiedzać, odpocząć od pracy oraz pomoże nam troszkę z młodym podczas naszego startu.
Zaplanowaliśmy wyjazd na piątek rano, ale jak to zazwyczaj u nas bywa plany swoją drogą a życie swoją...
W czwartek po pracy oczywiście z opóźnieniem wywiozłem kocura do kociego hotelu. Pani zajmuje się nie tylko kotami, ale również psami. Widziałem tam kiedyś papugę, chomika i różne inne stwory- kwestia uzgodnienia. Gdyby ktoś potrzebował to zdecydowanie mogę polecić a i ceny ma normalne.
Z hotelu popędziłem po Kasi mamę do Wielunia- w Łodzi byliśmy około północy.
Piątek- zależało mi na tym aby wyjechać w miarę wcześnie- więcej czasu na zwiedzanie a i miałem zaplanowaną niespodziankę na podróż. Wyjechaliśmy około 11 zahaczając jeszcze o fryzjera- trochę z Franiem ostatnio zarośliśmy ;-).
Wreszcie ruszyliśmy. Na A1 udało się wjechać w miarę szybko- tylko jakieś 25 w korku przez dwa cudowne rondka- gratuluje pomysłowości temu kto je wymyślił. Ruch nie duży wiec udało się dosyć szybko dojechać do niespodzianki- Ciechocinka. Pamiętałem z opowieści Kasi że nigdy tam nie była a i jej mama chyba też nie. Zawsze coś nowego do zobaczenia. Zaparkowaliśmy przy nieczynnej od 12,2011 stacji kolejowej i udaliśmy się na zwiedzanie "długich domów".
Podróż co prawda nie była długa, ale zawsze warto trochę rozprostować nogi, zobaczyć coś ciekawego. Poszliśmy parkiem wzdłuż pierwszej z tężni. Franio biegał gdzie się dało, moczył ręce w fontannach.

Weszliśmy również na górę kręconymi drewnianymi schodami, gdzie Franio zjadł drugie śniadanie, trochę popatrzyliśmy dookoła, dogrzaliśmy się słoneczkiem.


"Oprócz błękitnego nieba..."
Z Ciechocinka pojechaliśmy już prosto do Torunia do Hostelu Imbir, który znajduje się bardzo blisko miejsca w którym mieszkaliśmy podczas ostatniego pobytu. Miejsce parkingowe trafiło się chyba to samo co ostatnio. Co do samego noclegu bardzo polubiliśmy taką formę kwaterunku z kilku podstawowych powodów- niska cena, lokalizacja na samej starówce, dostępna kuchnia, czysto, schludnie- zdecydowanie te hostele w których byliśmy możemy polecić.
Szybko rozpakowaliśmy się, zjedliśmy obiadek z przywiezionych zapasów, przebraliśmy ponieważ nieco się ochłodziło i na miasto. Spacerowaliśmy sobie bez celu oglądając co ciekawego jest dookoła, patrząc na nie osiągalny w Łodzi gotyk. Franio biegał jak szalony gdzie tylko się dało. Na Rynku Staromiejskim oczywiście trafiliśmy na kramy z pamiątkami gdzie młody dostał... miecz- jak to na rycerza przystało. Po drodze również mamusia pasowała go na rycerza :-).
Ogólnie spacer wyglądał tak: zobaczcie jaka uliczka- idziemy tam? A może wejdziemy na dziedziniec ratusza- czyli gdzie nogi poniosą. Zamiast pisać pokażę:





 


Jednak najlepszą zabawą dla młodego było ganianie gołębi:

Niestety w pewnym momencie zaczęło mocno wiać i co gorsza kropić a finalnie lać. A jak mówiłem żeby wziąć tak na wszelki wypadek parasole to nikt mnie nie słuchał- tym bardziej że meteo.pl raczej się nie myli. Przeczekaliśmy najgorszą ulewę pod Bramą Klasztorną i już w słabszym deszczu wróciliśmy do Hostelu.
Co do nocowania- postanowiliśmy z Kasią że będziemy spać w pokoju dwuosobowym, ale nie bierzemy łóżeczka turystycznego- zsuniemy łóżka. Wzięliśmy na wszelki wypadek śpiwór aby go ułożyć w ewentualnej przerwie między materacami. Finalnie spaliśmy w poprzek łóżka a ze śpiwora skorzystał:
Niestety ta cześć łózka na której spałem strasznie skrzypiała wiec kolejnej nocy Kasia z Franiem spali w poprzek a ja wzdłuż- można, czemu nie. Nawet wygodnie było.
Wieczorem urodził się też pomysł aby wyjść po zmroku na miasto. Kasia chciała trochę odespać wiec została z Franiem a ja przeszedłem się z jej mamą. Znaleźliśmy smoka :-)
I zobaczyliśmy Toruń w nieco innym oświetleniu.



W sobotę spacerów ciąg dalszy ale odwiedziliśmy również planetarium. Planowaliśmy obejrzenie jakiegoś seansu dla dzieciaków, ale nie wyrobiliśmy się. W zamian poszliśmy do orbitarium. Wrażenia- trochę spodziewaliśmy się czegoś innego, tylko sami nie wiedzieliśmy czego. Można było stanąć na wadze i zobaczyć ile by się ważyło na różnych obiektach we wszechświecie. Na jednym ze stanowisk znajdowało się kilka odważników, dzięki którym można było sprawdzić ile przedmiot ważący kilogram na ziemi waży na Plutonie (Franek podnosił bez problemu) a ile na Słońcu (dla mnie było dosyć ciężko). Dla młodego dużo frajdy dał kokpity jak ze statku kosmicznego z przyciskami po naciśnięciu których zapalały się światła na elementach modelu sondy Cassini.
Bawił się też intensywnie lampą plazmową.
Jednak najlepsza zabawa była przy kręceniu korbą w eksperymencie pokazującym jak siła odśrodkowa działa na spłaszczanie planet.
Z planetarium ciąg dalszy spacerowania. (Żeby nie było kierowca sam zaproponował :-)).

 Troszkę odpoczęliśmy przy Bulwarze Filadelfijskim.
 
Franio próbował wytoczyć minę ;-)
Po tym wszystkim poszliśmy na obiadek do Manekina gdzie Franulo zgasł.
Nawet nie dał rady zjeść do końca. W pewnym momencie zaczęła mu się kiwać głowa, przymykać oczy na siedząco i odpłynął. Zjedliśmy, a jego naleśniczki wzięliśmy na wynos i na zmianę z Kasią zanieśliśmy go do domu gdzie po dziesięciu minutach... obudził się.
Było już za późno na ponowne wyjście więc zostawiliśmy Frania z babcią i poszliśmy po pakiety startowe. Tak sobie szliśmy i szliśmy w końcu z małym problemem ale dotarliśmy na miejsce. W miejscu gdzie odbieraliśmy pakiety zlokalizowany był też start- cholera daleko trochę- 2,5 km. Pakiety odebrane (skromne trochę, ale cóż- nie dla pakietów biegamy) i jeszcze wejście do sklepu. Przy kasie wpadłem na pomysł że może zapytam panią jak mpk wrócić- to był strzał w dziesiątkę. Dystans który pokonaliśmy na nogach skrócił się o jakieś 1,5km, które pokonaliśmy tramwajem. Na bieg również.
Przebraliśmy się, wykąpaliśmy młodego i ruszyliśmy na start. Było chłodno- Kasia miała bluzę, a moja... została w Łodzi. Pomyślałem spoko- dam rade. W miejscu startu niespodziewanie spotkaliśmy znajomych w Uniejowa- Doroto, Januszu pozdrawiamy :-).
Atmosfera super, przed biegiem jeszcze pokaz fajerwerków i o 22 start. Biegło nam się bardzo dobrze. Temperatura sprzyjała- było 12 stopni. Trochę zbiegów, trochę podbiegów. Część trasy biegła przez Stare Miasto (bruk). W połowie naszej trasy był start zawodników na 5km- ruszyli jak my przebiegliśmy ich linie startu i... zaczęli nas wyprzedzać cwaniaczki. Trasa wyglądała tak:

Nasz czas to 1.07- idzie nam coraz lepiej- oby tak dalej. Na mecie picie i jedzonko (tym razem drożdżówki lub mini pizza- wszystko pyszne).
Jak widać meta była w innym miejscu niż start, ale kursowały autobusy przewożące zawodników na start. Tylko że my z mety która była na stadionie miejskim mieliśmy bliżej do Hostelu. Co zrobić- pięta palec 1,5km do hostelu... a ja w samej koszulce. Trochę chłodno już się robiło. Ale tak patrzę- Kasia podczas biegu przebrała się i jest w samej bluzie, a koszulkę trzyma w ręku. Co z tego że różowa i trochę przy ciasna- w dwóch było już nieco cieplej wiec na spokojnie doszliśmy na spanie.
Tego dnia cały czas nosiłem parasole w plecaku a nie spadła ani kropla- musze zacząć wykorzystywać tą zależność.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy wiec w niedziele po śniadaniu szybko spakowaliśmy się, zaniosłem graty do auta i jeszcze poszliśmy na spacer. Po drodze Kasi mama powiedziała że znalazła informacje że tylko dziś udostępniony będzie turystom Most Pauliński- wystarczy odebrać darmowe wejściówki. Odebraliśmy, weszliśmy pod most (zainteresowanych zapraszam do poszukiwań i lektury w sieci) gdzie przewodnik opowiedział historie tego zabytku a my jako przyjezdni udzieliliśmy krótkiego wywiadu do Radia Gra. Następnie jeszcze trochę po szwędaliśmy się po mieście robiąc kilka zdjęć z Filusiem. Rycerz Franio otrzymał również do miecza tarcze.
 

Później już tylko obiadek, małe zakupy i do domciu.
Aby tradycji stało się zadość w drodze powrotnej wszyscy choć na chwilę, ale jednak przysnęli. Kolejną tradycją staje się oczekiwanie na zjazd z autostrady przed rondkami- Boże daj cierpliwość ale nie siłę...
Zostawiłem Kasie i Frania w domu i odwiozłem mamę do Wielunia. Jak wracałem S8/S14 tak 21-22 było prawie pusto- super się jechało. Jeszcze tylko odbiór Timona, który po drodze oczywiście zrobił awanturę że jak to kota wywozić i szlajać się gdzieś.
Wyjazd bardzo udany- niby tylko trzy dni, ale zupełnie odstrzelone od zwykłej codzienności. Już nie mogę doczekać się kolejnego.
 
A co do treningów. Zakładałem że nie będę ćwiczył w piątek i sobotę- niech to będzie rest. Życie plany zweryfikowało i nie ćwiczyłem również w czwartek i niedziele- po prostu brakło czasu. Jednak w poniedziałek wystartowałem ponownie i zrobiłem 30 (brzuszki), 15 (pompki) i 6 (drążek) oczywiście wszystkiego po 5 serii. Co do diety na wyjeździe to dyplomatycznie przemilczę ten temat :-P.
 
A już za nie całe dwa tygodnie ExTermynator- trzymajcie kciuki.
 
Pozdrawiamy
 
P.S.
Tym razem nie zapomniałem kupić pocztówek, nawet w Ciechocinku.
 

Brak komentarzy: