poniedziałek, 20 czerwca 2016

Na rower, na ściankę...

Cześć.
Ostatnio pracuje tylko na nocki, ale udało mi się w sobotę wyskoczyć razem z Frankiem na ściankę. Wróciłem jak najszybciej z pracy, ustawiłem budzik na 9.30 i położyłem się spać. Kasia pojechała do pracy więc zostaliśmy sami. Franio chwile po tym jak zasnąłem przyszedł do sypialni, ale bajki w TV pozwoliły mi złapać jeszcze trochę snu. Wstałem nieco przed 10. Kawa, śniadanko, pakowanie i w drogę. Mieliśmy jechać rowerem, ale chciałem uniknąć spania młodego podczas drogi powrotnej (w czasie jego drzemki chciałem też się położyć- trochę odespać). Poza tym chciałem abyśmy przyjechali jak najwcześniej na Spota- aby było jak najmniej ludzi- bezpieczniej i wygodniej. Podjeżdżamy na miejsce około 11 ... a tam z 6 aut na parkingu. Aż dziwne- piękna pogoda, weekend a ludzie nie w skałach. Trochę zawiedziony że może być kiepsko z treningiem wszedłem z Franiem- okazało się ze jest trochę osób, ale tragedii nie ma, może nie będzie tak źle. Poszliśmy się przebrać i przy okazji krótkie przypomnienie zasad- nie wolno wchodzić pod osobę która się wspina i dziś dodatkowa- nie wychodzimy na zewnątrz (dziś drzwi ze względu na wysoką temperaturę otwarte były na oścież). Co do tej ostatniej zasady pomógł trochę Dominik (pracownik)- zaoferował się że jak coś będzie też miał Frania na oku- dzięki Dominik.
Na początek trochę po graliśmy.
Później na zmiany trochę ja się wspinałem (nawet nie źle mi szło- zdecydowany progres) a Franio odpoczywał na kanapie.
Następnie zamienialiśmy się- ja odpoczywałem pilnując biegającego Młodego aby czasem nie wbiegł pod kogoś a ten ktoś na niego nie spadł.
W wolnych od szaleństw chwilach udało się też znaleźć trochę czasu na prasówkę.
 

Co do prasówki- raz jeszcze podziękowania dla ekipy spota za to że zorganizowała kącik dla dzieciaków- trochę zabawek, kolorowanek i już rodzic może z pociechą przyjeżdżać.
Franio spróbował też się parę razy wspiąć. Co prawda nie ma skręconej drogi dla takich młodziaków, ale są ściany gdzie chwyty są dosyć gęsto więc dzieciaki mogą z ewentualną drobną pomocą wejść.

Ja zacząłem próbować sił z drogą widoczną na filmiku po lewej (fioletowe chwyty, niebieska plakietka- średnia trudność). Jest po bardzo fajnych chwytach które trzymamy jedynie opuszkami i to maksymalnie dwóch palców. Jeszcze zrzuca, ale trochę pracy i dam rade. Musze tylko poprosić aby mi jej nie rozkręcili :-).
Na koniec treningu ja standardowo robiłem pompki i brzuszki (drążek ze względu na wspinaczkę już odpuściłem) a Franek trochę chodził po slacku.

Młody podpatrzył również po raz kolejny jak Pan robi brzuszki z talerzem od hantli i też takie zaczął robić, tyle że z nieco mniejszym. Ćwiczyliśmy również trochę klatę.
Oraz próbowaliśmy sił na Moonie.
Ale na to jest dla nas obu zdecydowanie zbyt wcześnie. Szczęśliwi i pozytywnie zmęczeni pojechaliśmy do domu na obiad i drzemkę. Wieczorem mieliśmy jeszcze iść na rower, ale wstaliśmy tak późno że brakło czasu. Jednak co się odwlecze...
 
Niedziela- cała nasza trójka była w domku- ja tradycyjnie po nocy. Kusiło mnie żeby iść pobiegać przed snem, jednak Kasia przekonała mnie że lepszym pomysłem będzie odespanie nocki. W międzyczasie okazało się że Kasia ma okazje zobaczyć swój zawód z nieco innej strony, ale musi podjechać na ulicę Przybyszewskiego w okolicach Lodowej. Stwierdziła że pojedzie rowerem, a ja zaproponowałem że wezmę Frania w fotelik i będziemy jej towarzyszyć w drodze. Zdrzemnąłem się.... w sumie sam nie wiem ile (chyba ze 3 godziny). Szybki prychol, jeszcze szybsze śniadanie, spakowanie drobnego prowiantu i w drogę. Postanowiliśmy że pojedziemy Włókniarzy, Mickiewicza, Piłsudskiego do Rydza- Śmigłego i dalej "Przybysza". Wszystko było fajnie, ale dawno nie mieliśmy takiej czerwonej fali. I nie dość że co światła to czerwone to jeszcze są tak beznadziejnie poustawiane że aby przejechać drogę dwujezdniową trzeba przejeżdżać na dwa cykle- chyba trzeba będzie wyskrobać parę maili aby ktoś to ogarnął. Szczerze mówiąc w niektórych miejscach jest tragedia- tyle traci się czasu na stanie a wszyscy mają czerwone. Jadąc później Mickiewicza zauważyliśmy dużą ilość tuningowanych oraz klasycznych samochodów- przypomniało mi się że na dachu Galerii Łódzkiej odbywa się Galeria Bryk 2016. Zaświtało mi w głowie aby wracając (a będziemy jechać bez Kasi) wjechać tam i pooglądać. Wygrał jednak zew aktywności i po odprowadzeniu Kasi zrobiliśmy sobie przystanek w cieniu przy torach na popas.



Nie chciałem wracać tą samą trasą wiec przed ruszeniem szybkie spojrzenie na mapę- wg niej niedaleko ulicy Henrykowkiej jest przejście przez tory- skorzystamy z niego i będziemy zmierzać w kierunku domu. Jak już dojechaliśmy na miejsce częściowo nieutwardzonymi drogami okazało się że jest to dzikie przejście i aby z niego skorzystać musiałbym wziąć rower pod jedną pachę, Młodego pod drugą i przenieść ich przez cztery czy pięć torów- średnio dobry pomysł. Zauważyłem jednak że nieco dalej jest stacja kolejowa Łódź Widzew- tam musi być jakieś przejście. Dojeżdżamy- pięknie odnowiona stacja, na elewacji kształt roweru, ale stojaków brak, wiec pewnie tam jest przejazd. Wjeżdżamy a tam rampa zjazdowa- no po prostu cudnie a do tego o parę stopni chłodniej niż na zewnątrz. Jesteśmy już pod peronami, dojeżdżamy do końca a tam schody i winda. Co jest? Pomyślałem ok, wjedziemy windą, ale patrząc przez klatkę schodową widzę że na górze po obu stronach są perony, wiec i tak nic nam to nie da. Niezła ściema z tym przejazdem, chyba że ja coś błędnie zinterpretowałem... Dzięki uprzejmości pani znalazł się człowiek wyglądający na tutejszego pracownika, wiec powinien coś wiedzieć. Wiedział- że musimy wrócić na dzikie przejście albo jechać do ulicy Transmisyjnej co zrobiliśmy i dzięki czemu nadłożyliśmy jakieś 8km. W sumie rower miał mi zastąpić dziś bieganie.
Do tej pory to Franuś cały czas gadał (inaczej tego nie da się nazwać)(oczywiście nie mam nic przeciwko, ale czasem to aż przechodzi sam siebie ;-)) ale zaczął przygasać wiec to ja podtrzymywałem rozmowę. Również i tym razem nie chciałem aby zasnął z foteliku tylko w domu, dzięki czemu też mógłbym się zdrzemnąć i trochę odespać kolejną nockę. Na szczęście jak już minęliśmy lasy, pola, łąki i zobaczyliśmy mamusi prace (CKD przy Czechosłowackiej) to Franuś odżył. Wróciliśmy spokojnie do domu gdzie Młodego zaczęło roznosić- w sumie siedział trochę w foteliku to się energia nagromadziła i musiał ją jakoś spożytkować :-).  Po jedzonku położyliśmy się na zasłużoną sjestę.
Nasza trasa wyglądała tak.
Zrobiliśmy nieco ponad 40 km. Samej jazdy było 2,35h plus do tego postoje (popas, sprawdzenie mapy oraz światła) 1,10h. I jeśli mam być szczery ja na razie nie czuje zmęczenia tą trasą. Co prawda twarde skórzane siodło z amortyzacją jedynie sprężynami dało o sobie trochę znać ale nie jest źle. Przy okazji złapaliśmy trochę słońca. A może następnym razem pojedziemy dookoła Łodzi?
Kasia w tym czasie jadąc do Swojego celu i z powrotem zrobiła około 30 km. Strasznie się cieszę że woli zamiast auta czy mpk jeździć rowerkiem.
Pozdrawiamy i namawiamy na ruch.
 
Zapomniałbym- co do treningów ćwiczyłem zgodnie z postanowieniami, jednak miałem dwa dni bez treningów. Raz brakło czasu a raz po prostu padłem. Z racji 2. Extermynatora postanowiłem że w obecnym tygodniu nie będę zwiększał ilości powtórzeń i dodatkowo ostatnim dniem treningowym będzie środa- pozostałe wykorzystam do regeneracji przed biegiem. A od 27,06 zaczniemy brzuszki 35, pompki 18 oraz drążek 7- trzymajcie kciuki (również za bieg).
 
P.S.
Faktycznie Łódź robi się rowerową stolicą Polski a Łódzki Rower Publiczny przyłożył do tego swoje 5 groszy, a może nawet i więcej. Gdzie się człowiek nie obejrzy widać kogoś na dwóch kółkach. Dobre jest to że nie tylko ludzi lansujących się ale również takich który odkurzyli rower po długiej przerwie i na nim jeżdżą- chwali się to :-).