poniedziałek, 9 maja 2016

Drzemkowo rowerowy dzień.

Witam.
Mieliśmy z Frankiem wybrać się w niedziele na Moto Weteran Bazar, jak w zeszłym roku. Niestety musieliśmy zmienić plany. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Wróciłem szybciutko po szóstej z kolei nocce do domu aby przekazać auto Kasi (jechała na 7 do pracy) i aby być w domu z młodym. Korzystając że Franek jeszcze spał też położyłem się odespać nockę. Po około godzinie przyszedł młody. Jednak na szczęście mamy w sypialni mały telewizor i udało mi się podrzemać do prawie 10 :-). Co prawda ciężko było wstać, ale jak już wysypałem piach z oczu i łyknąłem kawy powróciłem do żywych. Zjedliśmy szybkie śniadanko, ogarnęliśmy się i poszliśmy na rower. Tym razem w układzie młody na rowerku biegowym a "łojciec" na pieszo. Prognoza z meteo.pl jak na razie się sprawdzała- cieplutko, praktycznie bezwietrznie i prawie bezchmurne niebo. Postanowiliśmy pojechać na stacje kolejową Radogoszcz Zachód sprawdzić- może będzie jechał jakiś pociąg.
Poszliśmy przez krańcówkę mpk gdzie za nią czekała nas mała zabawa- zjazdy z górki.
Następnie ścieżkami pojechaliśmy na stacje kolejową.

Niestety podczas naszego pobytu na stacji nie jechał żaden pociąg, natomiast opuszczając ją Franek znalazł kolejną zabawę- pochylnie zjazdową dla rowerów, wózków itp. Frajda niesamowita. Co prawda czasem nie wyrabiał z hamowaniem, ale było super.
Dalej pojechaliśmy w miejsce które nazywam "zatorze", czyli patrząc z osiedla po prostu za torami ;-). Pamiętam że jest tam górka po której czasem jeżdżą terenówki, ale można tam też iść, jechać. Po drodze spotkaliśmy starszego pana półgolasa (bez koszulki). Młody podjechał do niego i zapytał co robi. Na co pan grzecznie odpowiedział że ścina kwiatki, mniszki lekarskie i je je. Twierdzi że pomaga mu to na reumatyzm- czemu nie. W sumie Kasi babcia (o ile czegoś nie przekręciłem) robiła powidła z płatków róż. A mój dziadek z owoców dzikiej róży robił wino. Chwile porozmawialiśmy z panem i pojechaliśmy w swoją stronę czyli na górkę. Po drodze zrobiło się tak ciepło że musiałem Franiowi po podwijać rękawy i nogawki :-).

Przed górką było też trochę enduro.
A po górce nawet hard enduro ;-).


Nie obyło się też bez paru wywrotek (jedna z mojej winy) ale jak to Franek- wstał, otrzepał się i pojechaliśmy dalej.
Później dotarliśmy w trochę mniej wyjeżdżone miejsce gdzie zdmuchnęliśmy nieco dmuchawców.


Dalej już powoli w stronę domu. Po drodze udało się nawet zobaczyć dwa pociągi ŁKA. Przez jakieś 200 metrów niosłem Franka na barana- raz że był już zmęczony, to dwa- droga była dosyć kamienista wiec ciężko mu się jechało. Jednak jak się dowiedział że zaraz znów będziemy na przystanku kolejowym i jest tam super zjazd/górka to od razu wsiadł na rowerek.

Górka/zjazd o którym pisałem to część wiaduktu dla pieszych nad torami z którego schodzi się na przystanek kolejowy. Na ten wiadukt prowadzi szeroki chodnik od ulicy 11 Listopada. I tak Franuś sobie tamtędy jedzie a ja jakieś 20 metrów za nim idę. W pewnym momencie widzę jak nieśmiało pan próbuje podjechać skuterkiem pod krawężnik aby przejechać kładką dla pieszych na drugą stronę torów. Nie będę pisać co pomyślałem- cenzura nie pozwala. Powiedziałem Franusiowi żeby zaczekał i lekko zaszedłem panu drogę grzecznie pytając (tylko nieco innymi słowami:-)) czy zrobić mu pamiątkowe zdjęcie i wysłać na odpowiedni adres. Bardzo szybko zawrócił :-). Później już tylko do sklepu po picie i na kolejną drzemkę- obaj.
Spaliśmy chyba ze trzy godziny. Po drzemce miałem wziąć swój rower i z Frankiem z foteliku jechać na Arturówek, ale po odsłonięciu zasłony okazało się że... padało. Poza tym było po 17, wiec odpuściliśmy- Arturówek nie ucieknie.
Przeszliśmy/jechaliśmy w sumie 4,5 km w 2,15h.
Frankowi tak dobrze idzie jazda na rowerku biegowym że chyba niedługo przerzucimy się na dwukołowy, ale do tego jeszcze troszkę.
Pozdrawiamy

Brak komentarzy: