piątek, 6 stycznia 2017

Z nowym rokiem...

Witam.
Z nowym rokiem chcieliśmy od razu wystartować z wycieczką. Niestety sylwestrowa noc którą Kasia spędziła na OIOMie (w pracy na szczęście) nie należała do spokojnych więc nie pojechaliśmy- tym razem potrzeba odespania wygrała. Co zrobić- w zeszłym roku ja sylwestrowałem w pracy, w tym Kasia.  Będzie jeszcze okazja aby jechać- górki, zamki nie uciekną. Udało się jednak wyjść na wieczorny spacerek. Taki jedynie po osiedlu, ale jednak.

Franio miał też zabawę latarką oraz zadanie zaprowadzić nas z powrotem do domu- nawet nieźle orientuje się w terenie.
Udało mi się również wybrać na Spota. Nie robię jeszcze nie wiadomo jakich trudności, ale progres zdecydowanie jest. Pękło kilka nowych dróg i do kolejnych były przymiarki. Większość pomarańczowych udaje mi się zrobić i powoli zabieram się za niebieskie, czyli.....trudność średnia. Musze jeszcze popracować nad wytrzymałością, ale nie wszystko od razu. Po woli, ale sukcesywnie do przodu. Musze też zwiększyć ilość powtórzeń przy moich standardowych brzuszkach, pompkach i drążku- nie pisze ile obecnie ponieważ strasznie mało ;-). Przy każdej okazji staram się również rozciągać nogi. Niestety mój lekko zwichrowany kręgosłup nie jest z tego zbytnio zadowolony, ale próbujemy znaleźć nić porozumienia.
Właśnie uświadomiłem sobie że ścianka była we wtorek (chyba ;-)) ponieważ we środę poszliśmy ekipą na sanki. Żeby nie było z dziećmi. Tomasz dzięki za pomysł. Co prawda sanki wiozłem ze sobą nawet na wizytę do lekarza ale co tam. Co prawda nieco wiało. W sumie wiało to tego stopnia że na górce a nawet w całym parku nie było prawie nikogo. Twardo daliśmy rade i zabawa była przednia.

Tomaszu dzięki za pamięć.
Po sankach chwile wytchnienia.
Kolejnego dnia zawiozłem Frania do przedszkola. Czekaliśmy na krańcówce i w sumie zastanawiałem się czy nie iść od razu po sanki bo coś długo nie było widać autobusu. Jak co roku zima zaskoczyła większość. W sumie dawno jej nie było wiec można było się w tym czasie odzwyczaić. Dyliżans jednak przyjechał.
Wróciłem, szybkie śniadanko i bieganie. Aż nie mogłem się doczekać aby pobiegać po świeżym śnieżku. Nieco wiało ale tragedii nie było. Ruszyłem na Okręglik aby chłonąć głuchą ciszę i spokój. Liczyłem po cichu na to że będę miał tą przyjemność założenia śladu. Niestety okazało się że do 10 już kilka osób tamtędy szło, ktoś nawet z psem spacerował. Na pocieszenie miałem błogą ciszę i śnieżek chrupiący pod nogami.
Niestety jak widać na zdjęciu wyżej nieco za grubo się ubrałem. Koszulka z długim rękawem plus kiepsko oddychająca bluza sprawiły że było mi.... ciepło. Niestety tego dnia również wytrzymałość kulała więc trasę nieco skróciłem do sześciu kilometrów.
Pomysł z założeniem tej bluzy nie był najlepszy, ale za to ze stuptutami bomba. Nie sypał się śnieg do butów, a przynajmniej nie tędy, choć dopiero w domu zauważyłem że mam nieco mokre skarpetki. Jednak te wszystkie przeciwności sprawiają że bardzo lubię biegać w takich warunkach.
Biegania było mało wiec dla treningu, a chyba raczej dla frajdy Młodego postanowiłem że wrócimy na sankach z przedszkola. Co prawda część drogi musiałem nieść go na rękach ciągnąc za sobą sanki (nawet jak nigdy na Włókniarce puszczali nas na przejściach- chyba z litości) ale i tak było warto. Zabawy, radochy i frajdy było co nie miara.
Franio też chciał ciągnąć sanki, ciągnął- aż padł.
Było też zjeżdżanie po schodach (co my nie zjedziemy ;-)).
Było też dokarmianie kaczuch. Co prawda nie mieliśmy siły przebicia z paczką styropianu przy pani z całą reklamówką chleba, ale były tak wygłodzone że do nas też przypływały.
A tak z innej beczki zwróćcie uwagę na lód na stawie- dziury a wokół nich grubszy lód. Ma ktoś pomysł jak to się stało?
Niby woda, drzewa, śnieg, cisza, a jednak miasto.
Ciekawe czy ma ktoś skojarzenia co do zdjęcia takie jak Kasia i ja ;-).
W wracając zrobiliśmy cztery kilometry, czyli ja w sumie tego dnia zrobiłem dyszkę :-).
A dziś, dzięki Tomaszu, wybraliśmy się na sanki ekipą większą. Ekipą jeszcze ze żłobka. To znaczy żłobka dzieciaków czyli Maksia, Olka i Franka. Zabawa była przednia mimo mrozu. Ja aż po kolejnym pchaniu sanek pod górkę zrzuciłem polar. Było zjeżdżanie z górki, wojna, a raczej napaść w trzech na jednego na kulki i nie tylko. Nie obyło się bez małych dzwonów i sporów ale chyba i tak wszyscy byli szczęśliwi.
Silne konie pociągowe to podstawa.
Ale chłopaki sami też dawali rade.
Jednak jak przyjechał Olo z Olą rozkręcili się.

Dzieci wybawione, rodzice w sumie chyba też.
Wracamy z Franiem do domu a tam zamknięte. Mamusia ma ciężki początek roku w pracy i miała nieco odpocząć...a poszła pobiegać. Jakby nie patrzeć to też forma odpoczynku. Co prawda gdybym miał za sobą 3x 12 h prawie non stop na nogach w przed sobą kolejne 12 i to w nocy to chyba bym odpuścił, no ale....
Tym sposobem Kasia zrobiła około ośmiu kilometrów. Jednak w przeciwieństwie do mnie ubrała się za cienko więc chyba jeszcze z godzinę po bieganiu próbowała się dogrzać. Cóż- pierwsze biegania w takich warunkach zazwyczaj służą dobraniu ciuchów. Najważniejsze jednak że miała radość z ruchu. Nie ważne czy ciepło, zimno, daleko, czy bolą nogi. Ważne a by była frajda.
Tak więc początek roku wygląda obiecująco. Co prawda nie było wycieczek, ale frajda jak najbardziej. Może nieco za mało rodzinnie jeśli o nas chodzi, ale postaramy się wszystko naprawić.
Korzystamy z zimy póki jest, ale jak się skończy to płakać nie będziemy a zapewne wyciągniemy rowery ;-).
A korzystając z okazji życzymy wszystkim w nowym roku jak najwięcej aktywności a szczególnie przyjemności z niej oraz oby nowy rok był lepszy od poprzedniego (a przynajmniej od ostatniego kwartału).
Pozdrawiamy.


P.S.
Zdjęcia i filmy wykonane również przez Monie i Tomka Szymańskich.





2 komentarze:

Unknown pisze...

Super było jak zawsze z Wami chłopaki

Unknown pisze...

Super było jak zawsze z Wami chłopaki