poniedziałek, 11 lipca 2016

Wracając do lokomotywy...

Cześć.
Jakiś czas temu pisałem o wycieczce "na lokomotywy". Wiedziałem że jeszcze tam kiedyś wrócimy, ale zmotywowała nas do tego wiadomość od koleżanki Igi z informacją że niektóre lokomotywy są otwarte. Udało nam się pojechać w niedziele. Franulo wiedział gdzie jedziemy, ale nie wiedział po co, nie wiedział że będę chciał wejść z nim do kabiny maszynisty. Jak już dotarliśmy na miejsce okazało się że o tej porze roku teren jest tam nieco zarośnięty więc momentami musiałem Franka brać na ręce, ale na spokojnie daliśmy rade. Rozglądaliśmy się oczywiście czy od ostatniej wizyty nie pojawiły się może jakieś znaki zakazu- na szczęście nie.
Wiedziałem po zdjęciu wysłanym przez Igę jakiej lokomotywy szukać- problem z tym że takich było sporo.  Dodatkowo pojawiły się (a przynajmniej wcześniej ich nie zauważyłem) naklejki z informacją o inwentaryzacji 2016. Zauważyłem że u Franka jak zobaczył że próbuje wejść do ciuchci pojawiły się w oczkach wielkie światełka radości. Chodziliśmy od ciuchci do ciuchci łapiąc za klamki i niestety wszystkie były pozamykane. Duża część nawet zaplombowana.

Przeszliśmy większość obszaru, sprawdziliśmy dużą część lokomotyw i wszystkie były zamknięte. W sumie to straciłem już nadzieje i pokazywałem Młodemu przez okna jak to wszystko wygląda. Niestety do Igi nie udało mi się dodzwonić. Mieliśmy już wracać, a tu... Bingo!!! Znaleźliśmy jedną otwartą. Powiem Wam że Młody aż zaniemówił. Sam nie widział co robić. Usiadł na jednym z foteli i ruszyliśmy na przejażdżkę.




Trochę Kraju zwiedziliśmy. Mały maszynista nauczył mnie jak sterować pociągiem. Radość ogromna- chyba odwiedzimy to miejsce jeszcze nie raz. Dla takiego uśmiechu i szczęścia warto sprawdzić kilkanaście lokomotyw aby znaleźć tą jedną otwartą. Chyba następnym razem zabierzemy mamę i pojedziemy nad morze :-)






Idąc z kierunku auta znaleźliśmy myjnię dla pociągów, a raczej to co z niej zostało.

 
Znaleźliśmy również wagon platformę który już powoli poddawał się naturze.
 



 
Po drodze zaatakowały nas jeszcze mrówki, ale udało się wyjść obronną ręką. Nazbieraliśmy również nieco kamieni do akwarium. Po umyciu łapek mieliśmy jechać w jeszcze jedno miejsce związane z koleją, ale jak zauważyłem że Franio zaczyna odpływać postanowiłem że pojedziemy na chwile do Kasi do pracy. Jadąc w pewnym momencie zauważyłem że coś się dzieje na drugiej jezdni. Zatrzymałem się w zatoczce, dałem Frankowi wodę, pouchylałem okna, powiedziałem że zaraz wracam, i pospieszyłem sprawdzić co się stało, czy trzeba pomóc...
Okazało się że na poboczu leży motocyklista a przy nim kilka osób. Jednak pomoc trochę potrzebna była. Stanąłem przy głowie i ocena- przytomny, pozycja bezpieczna (czyli chyba już go sprawdzili), pogotowie powiadomione. Ale zerkam na niego i głowa cała, klatka wygląda ok, z jednej dłoni nieco wystają kostki, jedna noga..., ale gdzie druga? Ta druga kończyła się w połowie łydki opaską uciskową. Doszedłem do wniosku że jednak naprawdę mogę się przydać więc poprosiłem jedną z gapiów aby poszła do Frania (ale i tak cały czas zerkałem na nasze auto) i nieco się nim zajęła a sam pomagałem. Okazało się że pan książkowo zaciska opaskę a pani która bada chłopaka jest pielęgniarką chirurgiczną. To co można było zrobić zrobiliśmy. W międzyczasie inny pan znalazł nogę i zapakował w worki foliowe- być może złożą Kamila. Tak właśnie ma na imię. Do przyjazdu karetki tak naprawdę moje zadanie polegało na zagadywaniu go i pilnowaniu czy nie traci przytomności i ewentualnie oddechu- z małymi przerwami trzymał się jak na stan dość dobrze. Po przyjeździe karetki robiłem jako stojak do kroplówki i pomogłem Kamila załadować na deskę i na nosze.
W tym miejscu chciałbym podziękować Łukaszowi Wasik (jeśli przekręciłem nazwisko przepraszam) z firmy Emermed, który prowadził w naszej firmie szkolenie z pierwszej pomocy przedmedycznej. Ironia losu- zrobił nam również taką symulacje. Łukaszu i ekipo ze szkolenia- wielkie dzięki.
Co do Kamila- z nogą może być ciężko, ale mam nadzieje że się podniesie po tym wszystkim, że się chłopak nie podda- oby.
Musze Wam się przyznać że zdarzało mi się być przy wypadkach, ale nigdy nie miałem styczności z osobą tak mocno poszkodowaną i tak mi się przynajmniej wydaje zachowałem zimną krew oraz przytomnie działałem. Inną sprawą jest że w aucie nawet nie mam apteczki a przybornik z rękawiczkami i maseczką został w domu w plecaku.... Musze w końcu ogarnąć apteczki do auta i podręczną.
Po tym wszystkim pojechaliśmy na chwile do mamusi do pracy a następnie do domu.
 
Reasumując dzień pełen emocji. Radość i frajda z poznania, uciecha Młodego która daje motywacje do wyszukiwania ciekawych miejsc oraz poznawania wszystkiego przepleciona z dramatem chłopaka oraz koniecznością niesienia pomocy...
 
Życie jest cholernie kruche, dlatego trzeba z niego korzystać, trzeba wykorzystywać każdy dzień jakby miał być ostatnim. Możemy być super ostrożni, ale i tak wszystkiego nie przewidzimy. "Nawet w drewnianym kościele może spaść nam na głowę cegła".
Trzeba być również przygotowanym i myśleć. Przygotowanym na to że to może My będziemy komuś pomagać, kogoś ratować. Dlatego warto jeśli ktoś ma możliwość korzystać z kursów pierwszej pomocy. Warto tym bardziej że często są one bezpłatne- wystarczy poszukać. Warto mieć również przy sobie podstawową apteczkę.
 
Korzystajcie z życia i nie bójcie się pomagać.
 
Pozdrawiamy


Brak komentarzy: