poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Sokoły.

Cześć.
Parę sezonów temu wybraliśmy się z Kamilem i Jagodą na Żabiego Konia. Nie udało się, zmyło nas przed samą drogą i musieliśmy robić wycof. Wspinanie w Tatrach cały czas kołatało się gdzieś z tyłu głowy. Pomysł powrócił w tym roku. Niestety pojawiła się epidemia. Nie odpuściliśmy i czekaliśmy na rozwój sytuacji. Już powoli zbieraliśmy się do wyjazdu a przypomniało się geniuszom że są zamknięte granice i na Żabiego od Słowacji jak planowaliśmy nie pojedziemy a od Polskiej strony jest kiepskie podejście. To jedziemy na Mnicha. Wszystko ustalone a prognozy pogody do d.... Kilka stopni powyżej zera i na zmiany sam deszcz i z burzami. Odpuściliśmy. Otworzyli granicę więc wróciła koncepcja Żabiego. Tym razem dla odmiany miał padać deszcz ze śniegiem. Teraz jednak pojechaliśmy, ale w Sokoły. Po trenować trady na wielowyciągach. Szybkie przepakowanie i w drogę, prosto na Tabor.
Po drodze standardowo kawa i hot dog ze stacji :-). Najpierw S8, później A4 itd.Dobra muzyka i kilometry szybko znikały. Drogi zaczęły się zwężać aż dotarliśmy do końcowej.


Na Taborze byliśmy chwilę po trzeciej. Mieliśmy kulturalnie po cichu rozbić namiot i rano się zameldować. Panowała kompletna cisza a nad głowami czyste niebo. Postanowiliśmy spać w aucie i rozbić się rano. Budziki ustawione. Nawet udało nam się wstać o czasie.
Na biegu rozbiliśmy namiot. Poranna kawusia, śniadanie i topo.
Na Taborze życie sie budziło. Nie którzy już wychodzili a inni jak my dopiero wstawali ;-).

Założenie było jasne więc wybór padł na Rysę Gorayskiego na Krzywej Turni. Trzy tradowe wyciągi V+ 25m, V+ 20m, V+ 20m. Czyli 65 metrów :-). Na spokojnie, mamy cały dzień, czas nas nie goni. Nawet nie planowaliśmy za bardzo co ewentualnie zrobimy po jej przejściu.

Szpej, sprawdzony. Znaleźliśmy przebieg drogi w ścianie ;-).  Nawet pasze i wodę zabraliśmy.Do tego wycena poniżej naszych maksów. Pierwszy wyciąg prowadził Kamil. I po kilku ruchach doświadczyliśmy w praktyce że jest to zupełnie inne wspinanie niż na Jurze. Dziurek i krawądek brak. Za to świetne tarcie i ogromna w nie wiara :-). Faktycznie idąc na drugiego doznałem tego samego olśnienia. Na spokojnie damy rade, najwyżej zrobimy wycof. Doszedłem do pierwszego stanowiska i widząc minę Kamila już wiedziałem że też dostał w dupe.
Niby taka piątka a zmęczyła fizycznie ale i też sporo głowy. Ustaliliśmy że drugi wyciąg robię ja. Woda i czekolada, tylko kawy brakowało. Szpej ułożony. Kilka wdechów i w drogę. Komin. A z takimi formacjami doświadczenie praktycznie zerowe. Za to świetne tarcie. Powoli, ale do przodu. Szybko okazało się że asekuracje trzeba zakładać w dość szerokiej rysie a szpeju dużego mam mało. Więc zgodnie z zasadą lepszy słaby przelot niż żaden korzystałem również ze starych haków. Po chyba trzech przelotach wyjechała mi noga. Niewiele brakowało abym sprawdził wytrzymałość układu. Udało mi się złapać, ale dawno mi tak ciepło nie było. Pampers do wymiany jak to stwierdził Kamil :-). Ogarnąłem się i ruszyłem do góry. Wychodząc z komina powinienem iść w prawo. A że brakło mi szpeju i więcej perspektyw miało wyjście w lewo to tam poszedłem. Wylądowałem na bardzo wygodnej półce. Minus tylko był taki że nie było jak się tu asekurować. Gładko tak jakoś. Ani dziurki, ani ryski jakiejś. No nic. Wyszedłem więc dalej na lewo i ujrzałem w oddali błyszczący ring. Szybka wpina i co dalej. Trzeba jakoś ściągnąć Kamila lub zjechać i wycof. Nie ważne co, stanowisko musi być więc szukam jeszcze jakiegoś punktu. Nic nie widać. Macam tak jednak nogami i czuje jakąś poziomą rysę. Tylko duża trochę a ja mam same małe kości i friendy. Położyłem się na półce i szukam. No jednak głębiej coś da się zrobić. Trochę kombinacji i kosteczka z friendem siadły :-). Przedłużyłem tylko sporo przelot z ringa i stanowisko było. Nawet działało :-). Ściągnąłem więc do siebie Kamila i rozkmina co dalej. Wrócić na drogę powinno się udać. A zjechać za bardzo nie ma jak. Wracamy więc. Tym razem prowadzi Kamil. Szybko przechodzi nad kominem i znika za winklem. Niestety za łatwo poszło i lina zaklinowała w poziomej rysie. Musiał więc wrócić, zlikwidować jeden z wcześniejszych przelotów i było ok :-). Idąc na drugiego z perspektywą sporego wahadła wygramoliłem się. Tym sposobem dotarliśmy na wygodną półkę na końcu drugiego wyciągu. Przy czym drugi wyciąg podzieliliśmy na dwa. Ważne że udało się wybrnąć. A że półka była wygodna i widok zacny zrobiliśmy wykładkę :-).


Przerzuci i wyrzygani przez Krzywą doszliśmy do wniosku że na dziś koniec. Ogarnęliśmy tylko szybki zjazd po zgubiony wcześniej ekspres i w dół. Standardowo poszliśmy na przełaj.
Po drodze szybko ustaliliśmy że jedziemy na obiad a liofy jeszcze poczekają :-).
Zrzuciliśmy plecaki i na jedzenie. Znaleźliśmy je w Janowicach Wielkich. Droga w dzień wyglądała zupełnie inaczej. Nawet widać było Śnieżkę.
Wracając zahaczyliśmy o spożywczy i zajechaliśmy na Tabor jakieś 30 minut przed zlewą. Plan na niedziele gotowy. Na wieczór również ;-). Jak przestało padać nawet rozpalili ognisko. Wieczór długi i ciekawy.
Rano, zmęczeni sobotnim wspinaniem udaliśmy się pod tą samą ścianę, ale z planem na inne trzy wyciągi. Okazało się że ściana jest zupełnie mokra. Morale spadło i finalnie dotarliśmy pod Stodołę. Tam zrobiłem obite Rodeo V+. I to by było na tyle. Idziemy już do auta. Graty spakowane. Szybkie ogarnięcie na drogę i ruszamy. Pusto już się zrobiło.


W drodze tylko przystanek na rutynowy popas i drugi na przesiadkę.
Za dużo nie urobiliśmy. Ale do doświadczenia punktów trochę doszło :-). Myślę że trzeba będzie wrócić i zrobić porządnie tą rysę.

Kamil miał spodnie Oliffki a ja Pomelony. Spodnie dostały popalić na szorstkiej skale i zniosły trudy campingowego wieczoru :-). Po przepraniu wyglądają praktycznie jak nowe. Jakość przede wszystkim.

Pozdrawiam.



Brak komentarzy: