niedziela, 15 kwietnia 2018

Biegiem wokół Uniejowa/ Rowerowe dłubanie.

Cześć.
Zdarzyło się tak, że w miniony weekend trafiliśmy do Uniejowa. Niestety sami z Franiem, bez Kasi. A do tego żeby było ciekawiej z nieco ponad normę podniesioną temperaturą u Frania. Na szczęście nie był umierający więc i z piaskownicy skorzystał i troszkę pospacerował. Niestety o rowerku i bieganiu nie było mowy.
Wracając jednak do tematu. W niedziele udało mi się znaleźć chwilę, aby iść pobiegać. Ostatnio zarobiony dosyć mocno jestem więc i czasu na treningi mało przez co forma do najlepszych nie należy.
Do tego nie należę do tych którzy racjonalnie podchodzą do wyzwań i mierzą zamiary na posiadane siły ;-). U mnie wygląda to tak: trzeba organizm do przekroczenia pewnej bariery zmusić, czyli znaleźć trasę do biegu taką żeby i tak trzeba było jakoś wrócić, czy bez możliwości wcześniejszego powrotu, trasy skrócenia ;-).
Wiem że to średnio normalne, ale działa. Co prawda jutro pewnie będę bluzgał idąc po schodach, ale i tak było fajnie :-).
Wpadłem na pomysł aby odwiedzić stare kąty a przy okazji obiec moją rodzinną mieścinę dookoła.
 Nie jest zbyt duża więc i dystans spory nie był, nieco ponad 12 kilometrów. Wyglądało to dokładnie tak:
 Co prawda nie obiegłem dokładnie granic administracyjnych, ale tak mniej więcej. Wystartowałem z rodzinnego domu przy ul Sienkiewicza, kierując się w stronę Balina. Następnie skręciłem  na drogi polne biegnąc m.in tzw. traktem, dalej ulicą Polną, Dąbską do Reymonta. Z ulicy Reymonta (którą prowadzi trasa Biegu do Gorących Źródeł) w Kościelnicką i następnie kładką do parku. Park obiegnięty dookoła, jednak dla urozmaicenia z alei grabowej przebiegłem na wał przeciwpowodziowy, którym dotarłem do mostu na Wartą a dalej już wzdłuż Sienkiewicza do punktu startu.
Zrobiłem po drodze parę zdjęć, jednak wyszły.....







 



Jak już pisałem wcześniej nie należę do tych rozsądnych. Jednak czy warto było rzucać się na 12 km (nawet nie pamiętam kiedy ostatnio robiłem taki dystans), flugać po drodze pod nosem z obawy czy dam rade? Warto, zdecydowanie tak :-). Kiedyś usłyszałem taki tekst: "Skończył się climbing, zaczął się adventure." Chyba coś w tym jest i w takim właśnie kierunku mnie ciągnie.
 
A tak rozwijając i zmieniając nieco temat...
Jakiś czas temu pisałem o Złomku. Wraz z nim przywiozłem też inną "kozę" na 28 calach która właśnie miała być robiona. Poszukując do projektu błotników trafiłem przez przypadek na dwa dziecięce rowerki, nad których kupnem zbyt długo nie musiałem się zastanawiać. Kiedyś nawet myślałem o zrobieniu czegoś takiego (szczegóły opiszę jak skończę), ale takich rowerków nigdzie nie widziałem (poza Fania). A jednak przez przypadek trafiłem.


Oba to Romety Pawik na 16 calowych kołach. Zielony będzie piaskowany i zupełnie zmieni barwy, natomiast niebieski pozostanie w oryginale. Po czyszczeniu przyjdzie tylko klar, który przykryje oryginalne powłoki (wraz z napisem i kalkomanią) oraz patynę.
Trzymajcie proszę kciuki aby udało się projekty ukończyć. A gdyby ktoś był chętny to oba będą na sprzedaż :-).

Korzystając z okazji i narzędzi których w piwnicy mi brak rowerki zostały rozebrane (zostały tylko koła do rozkręcenia). Niestety dopiero po zakupie zauważyłem (gamoń ze mnie) że zielony na skrzywiony tylny trójkąt. Jednak troszkę siły i pomysłowości i udało się wyprostować :-). Myślę że różnica znaczna.
 Dwóch śladów zostawiać raczej nie będzie :-). Pozostaje poszukać oraz dorobić parę części i powinno być spoko. Najważniejsze że najgorsze już za mną, czyli rozbiórka. Efekt?


Jeszcze tylko dokończyć rozbiórkę, później czyszczenie, mycie, dokupienie/ dorobienie brakujących elementów, malowanie i składanie :-). Oby tylko graty udało się znaleźć.

Kończąc już wywody. Miałem drugie podejście do nocnych zdjęć nieba. Parę zrobiłem, ale co z tego wyszło?

Potrzeba jeszcze sporo prób ;-).

Nie marudzę więcej i wszystkiego dobrego życzę.
Trzymajcie się :-).

Brak komentarzy: