piątek, 26 lutego 2016

Odwiedzę żone w pracy.

Witam.
Z racji kontuzji ręki zostało mi bieganie. Tak więc dziś trochę się ruszyłem. W sumie rzuciłem sobie spore wyzwanie- dawno takich dystansów nie robiłem. Ale przecież dam rade- kto jak nie ja. Dodatkowym motywatorem był fakt- że nie można skrócić trasy- jeśli chce dobiec do celu to dystansu nijak nie zmniejszę :-). Założyłem sobie że pobiegnę do szpitala w którym pracuje żona, a konkretnie CKD na Czechosłowackiej. Trasa którą wytyczyłem według google maps powinna mieć ok 20,5km. Podczas biegu jednak trochę tą trasę zmodyfikowałem, a wyglądało to tak:
Szczegóły można znaleźć tutaj. A w sumie wyszło nieco ponad 21km w 2h 30 min.
Tym razem nauczony doświadczeniem zabrałem ze sobą dwa żele energetyczne- zazwyczaj przy 13-15 kilometrze brakowało mi prądu. A dziś na 11stym żelik został skonsumowany i energii nie brakło. Trasa częściowo dla mnie nowa więc momentami musiałem posiłkować się mapą w telefonie.
Od razu chciałbym przeprosić za jakość zdjęć- coś mi dziś nie wychodziły. Cel treningu w zasięgu wzroku.
Według mapy w miejscu gdzie kończy się ulica Smutna zaczyna się ścieżka wiodąca przez tory do ulicy Stokowskiej.
Prawdę mówiąc ścieżka to dużo powiedziane. Niestety nie zrobiłem zdjęć zejść- błotniste zjeżdżalnie :-).
Dalej kilka zdjęć z "ulicy" Zbójnickiej.


Po drodze jeszcze zajezdnia tramwajowa przy Telefonicznej.
I krańcówka przy Telefonicznej.
Dalej już wzdłuż torów tramwajowych, pod kolejowymi i jestem u celu.




Wbiegając pod szpital wpakowałem się na plac budowy (przedostatnie zdjęcie) doklejając przy okazji do butów kolejne warstwy błota (wcześniej na przejściu przez tory). Droga powrotna już nie była taka emocjonująca poza ostatnimi kilometrami na których nawet żele nie pomagały. Rzuciłem się na trochę zbyt głęboką wodę, ale w sumie dałem rade. Co prawda ostatnie kilometry prawie się czołgałem ale do domu dotarłem i żyje. Nogi trochę bolą ale było warto- zdecydowanie! Przez chwile prószył też lekki śnieżek.
Mam też dowód że bieganie jest dobre na wszystko: pisałem już o kontuzji lewej ręki- po tym biegu praktycznie przestała boleć- czasem czuje tylko lekki dyskomfort, ale ze ścianką i resztą ćwiczeń jeszcze poczekam.
Pozdrawiam.

wtorek, 23 lutego 2016

Nuda, nic sie nie dzieje...

Witam.
Tak szczerze- nie ma o czym pisać. Dosłownie nic się nie dzieje. Aura nie dopisuje więc z bieganiem średnio idzie. Czasu trochę ostatnio brakuje więc na ściance też dawno nie byłem. Staramy się jednak ćwiczyć w domu, choć ostatnich parę dni musiałem niestety odpuścić- lewa dłoń, nadgarstek i przedramię- chyba zmęczenie materiału. Za to Kasia idzie jak burza, wręcz nie nadążam za jej postępami. A co najważniejsze jest konsekwentna i cały czas dąży do celu- dumny jestem jak paw :-).
Dwa weekendy temu pojechaliśmy wszyscy razem do figloraju- Franek ze dwie godziny szalał. Następnie obiadek na mieście (sprawdziliśmy czy Gesslerowa nie kłamie), a po nim chcieliśmy jechać na spacer do parku...,niestety młody odleciał w samochodzie i wróciliśmy do domu- figloraj wyssał z niego całą energię.
Luty nie był dla nas najlepszym miesiącem- pogoda nie za bardzo sprzyjała jakimkolwiek aktywnością na zewnątrz. Do tego Kasia zmieniła prace (startuje w nowych od marca)- jedną całkowicie (inny szpital) a w drugiej oddział. Ja też miałem problemy z grafikiem... Jednak już niedługo marzec- trzecie urodziny Frania, dwudzieste czwarte :-) Kasi, grafiki jak prawie normalna rodzina, a i może z nieba przestanie kapać.
Ostatnio urodziło mi się trochę ciekawych pomysłów, w sumie niektóre to już projekty :-). Część do realizacji nawet w tym roku, a niektórych może nie uda się nigdy... Postaram się w miarę pisania opowiedzieć o niektórych.
Trzymajcie kciuki.

P.S.
Marzenia są po to, by je spełniać

niedziela, 7 lutego 2016

Spacerniak.

Cześć.
Ostatnio niestety zaniedbaliśmy spacery. Trochę przez niesprzyjającą pogodę, trochę z braku czasu, trochę z lenistwa..... Na szczęście pogoda dziś ewidentnie spacerowa, czasu też pod dostatkiem wiec jak tylko z Frankiem wstaliśmy, zjedliśmy szybkie śniadanko....to znaczy moje było szybkie, a młody sprawdzał chyba mój stan emocjonalny jedząc w ciągu około 40 minut pół kromki chleba.... Nie udało mu się wyprowadzić starego z równowagi :-). Wiec po tych całych perypetiach śniadaniowych ubraliśmy się i poszliśmy na spacer. Trasy opisywać nie będę- widać po mapie i zdjęciach. A propos zdjęć- przeprosiłem się z naszym starym aparatem, ma on już z 10 lat, ale zdjęcia chyba nie są takie złe- uczę się go od nowa. No więc wyglądało to tak:

A szczegóły trasy można znaleźć tutaj.
 
 Nie ma taśmy, cóż- równowagę można poćwiczyć również chodząc po krawężniku lub....... barierce :-).
 Stacja kolejowa Łódź Radogoszcz Zachód.


 Pisane patykiem oczywiście też było.
 Kamień zdobyty.
Wspólne selfie na kamieniu



 Franek cały czas twierdził że nie było mniejszego patyka.....





 Zależało nam również na tym aby zobaczyć pociąg. Cały czas było słychać że jeżdżą, ale oczywiście takie mamy szczęście, że jak tylko zbliżaliśmy się do torów, tak że były w zasięgu wzroku to sytuacja wyglądała właśnie tak:
 Ale wracając już do domu przez Stację Nowa Gdynia trafił nam się pociąg ŁKA- lepsze to niż nic.
W sumie przeszliśmy prawie 5km, przy czym Franek cały czas na własnych nogach- wynik jak na niespełna trzy latka mega, przynajmniej według mnie. Ludzi na spacerach dużo- część z kijami, niektórzy biegają, inni po prostu spacerują.
Pod blokiem okazało się że jednak pół kromki na śniadanie to za mało- Franuś od razu po wejściu do domu w młócił dwa banany po czym padł. Ja jeszcze tylko wypiorę jego rękawiczki (parę razy się wyłożył) i działamy dalej.
Pozdrawiam.

sobota, 6 lutego 2016

Dyszka.

Witam.
Ostatnio trochę miałem przerwę z bieganiem- około miesiąc. Cały czas jakoś miałem większe parcie na ściankę. Przyszedł więc i czas najwyższy aby pobiegać. Udało mi się wygospodarować dziś wolną chwile i jak pomyślałem tak zrobiłem. Jeszcze rano chodziły mi po głowie myśli- zrobię ze 12-13 km i będzie super....., jednak im bliżej biegania tym mój optymizm stawał się bardziej realizmem i z początkowych założeń pomyślałem że w sumie dobrze będzie jak zrobię 7-8.
Oczywiście przed startem pojawił się kolejny "problem"- gdzie biec? Las odpadał bo mokro i będzie bagno, więc zostaje miasto, tylko że nie za bardzo lubię biegać po mieście (światła na przejściach, hałas, zgiełk), a tym bardziej kolejny raz tą samą trasą. Wpadłem więc na pomysł że zrobię wariację do trasy którą często biegałem:
Koncepcja była taka że zamiast biec Łagiewnicką do Julianowskiej skręcę w Kasztelańską i pobiegnę drogą gruntową (łudziłem się że tam nie będzie bagna) wzdłuż torów do Warszawskiej. Problem był jednak taki że wzdłuż torów nie ma drogi......, a przynajmniej nie na odcinku który mnie interesował- cholera. Musiało mi się coś pomylić- na pewno na którymś z odcinków wzdłuż tych torów idzie droga gruntowa, tylko na którym....? W tym momencie było to nieistotne, szybka zawrotka i myk na Wałbrzyską. Nuzia za nuzią, metr za metrem biegłem sobie i tak się zastanawiałem.....po mojej lewej stronie są posesje z domami......a tuż za nimi tory kolejowe...... ciekawe czy im szklanki dzwonią w szafkach jak pociąg jedzie..... :-). Dalej dotarłem do Warszawskiej, następnie przez Biegańskiego do Przyrodniczej i mijając szpital Jordana dotarłem do Parku Mickiewicza. Chciałem obiec pół parku, ale przy końcu (tam gdzie oznaczenie 8. kilometra) musiałem się cofnąć- trafiłem na tyły cmentarza i grupkę panów robiących sobie tam ognisko. Pomijając fakt że to park i tyły cmentarza wystarczyło spojrzeć na panów aby zmienić kierunek biegu, z resztą wymusił to też betonowy płot :-). Dalej już dobiegłem do starej trasy na Zgierskiej, jednak przed tym trafiła mi się po drodze mała góreczka, jednak usytuowana w taki sposób że wbiegając na nią poczułem się jak w scenie z Rockiego kiedy wbiegał na schody ;-)- następnym razem zrobię zdjęcie. Następnie Zgierską prosto do domciu.
Biegło mi się szczerze mówiąc kiepsko. Co chwila zadyszka, parę razy kolka. Chwilami biłem się z myślami czy nie zacząć iść, ale na szczęście nie odpuściłem. Ale żebyście widzieli jakie było moje zdziwienie pod domem jak zobaczyłem 10,37 km i 1,08h. W sumie jak na miesięczną przerwę i to że kiepsko mi się biegło nie jest źle.
Mam nadzieje że niedługo zrobi się sucho, zniknie błoto i będzie można spokojnie wrócić na Okręglik i do lasu Łagiewnickiego.
Pozdrawiam.

P.S.
Kolejny "projekt" juz się robi, tak na zachętę zagadka:


poniedziałek, 1 lutego 2016

Powrót do przeszłości

Witam.
Udało mi się wreszcie uzyskać zdjęcia z naszego pierwszego półmaratonu, wiec postanowiłem o tym trochę napisać. Wszystko działo się 13,09,2015, a był to 4. Półmaraton Dwóch Mostów w Płocku. Startowaliśmy we trójkę- kolega Łukasz plus Kasia i ja. Pojechała z nami również Agata- dziewczyna Łukasza (w tym samym składzie biegaliśmy w Toruniu w mikołajki). Wyjechaliśmy w sobotę z rana aby zdążyć na czas. Niestety po raz kolejny popełniłem ten sam błąd i zamiast na spokojnie w domu zerknąć na mapę rano tępo wpisałem punkt końcowy i ruszyliśmy...... Po przejechaniu 300m światła...... spojrzenie na telefon...... W tym momencie zwątpiłem- przecież mniej więcej wiem z którą stronę jechać- w prawo..... ale nawigacja każe w lewo. Szybka konsultacja z Łukaszem- dobra jedziemy jak każe. Taaak- udało się wyskoczyć na trasę.
Droga jak zwykle mijała miło, głupkowate humory tego dnia znacznie uprzyjemniały podróż. Tradycyjnie obawiając się spóźnienia przykleiłem się do lewego pasa a na gaz rzuciłem cegłę...:-). I okazało się że znów jesteśmy za wcześnie.....ale lepiej za wcześnie niż za późno. Na spokojnie poszliśmy po pakiety startowe, przebraliśmy się, pośmialiśmy, nawodniliśmy.....
W końcu zbliżała się godzina rozpoczęcia biegu więc ruszyliśmy na linie startu. Większość biegu gadaliśmy i śmialiśmy się zamiast skupić na tempie, oddechu i nie tylko, w końcu robimy to dla przyjemności ;-). Obok ludzie biegną w skupieniu w trójka wariatów truchta sobie i śmieje się z siebie nawzajem i ze wszystkiego z czego się da. Jako jedyny czytający regulaminy (podobno jest to już legenda) dostałem ze dwa, czy trzy razy OPR od mojej ekipy że nie powiedziałem im że biegniemy również po drogach nieutwardzonych i będą podbiegi....... Boże jakby to było tak istotne ;-), przecież się doczołgaliśmy.
Trasa składała się z dwóch pętli. Podczas gdy my byliśmy za połową pierwszej zaczęli nas dublować najlepsi......., ale i to można przełożyć na swoją korzyść. Nawet trochę ich pogoniliśmy, ale w sumie doszliśmy do wniosku że nie będziemy ich stresować- niech sobie spokojnie biegną.
Za połową drugiej pętli Łukasz wystrzelił jak z procy z my sobie spokojnie doczłapaliśmy do mety.....a tam taka oto niespodzianka:
Po biegu posiłek regeneracyjny. I tutaj kolejna niespodzianka- nie dość że było kilka opcji do wyboru to jeszcze był pyszny. Poszliśmy więc z Łukaszem po dokładkę, nikt już nie czekał a zostało sporo, co się będzie marnować..... Niestety pani jak usłyszała że prosimy o dokładkę to prawie zabiła nas chochlą....co zrobić. Została pizza :-). Później już tylko przebranie się i powrót do domu. I znów się potwierdziło że kierowca ma....... nie najlepiej. Wszyscy poszli spać, a niestety ten nasza fura autopilota nie ma. Zostałem tylko ja i przyjemność drogi.......
Oczywiście nie biegliśmy na czas a dla czystej przyjemności, na czasy czas jeszcze przyjdzie.
Organizacja biegu była bez zarzutu. Nie padało, jednak było dosyć chłodno, ale w sumie do biegania pogoda dobra.
Myślę że do Płocka jeszcze wrócimy, być może nie na bieg, ale jednak.
Pozdrawiam