Cześć.
Czasem tak się zdarza, że od słowa do słowa rodzi się pewien pomysł. Zaczęło się od luźnej rozmowy a skończyło gotowym rowerem :-). Pierwsze zdania dotyczyły tego iż obecnie na rynku większość rowerów to produkty bardzo słabej jakości które szybko się psują i praktycznie nie ma co ratować. Ja prawdę mówiąc wolę dać nowe życie starym sprzętom. Większość elementów jest tak dobrej jakości, że wystarczy je porządnie odnowić i będą służyć jeszcze wiele lat. A jeśli czegoś nie da się uratować można to zastąpić nową częścią, ale taką aby spełniała nasze potrzeby i była dobrej jakości. A przy okazji pasowała do całości projektu ponieważ tworzymy jedyny w swoim rodzaju rower tylko dla siebie.
Tym razem miałem przyjemność zbudować rowerek dla siedmioletniej fanki AC/DC. Bazę udało nam się znaleźć po kosztach. Przyznam że nawet malowanie w dobrym stanie było, jednak plan co do tego był zupełnie inny :-). Bazą był ZZR (Zjednoczone Zakłady Rowerowe) Orlik z 1967 roku.
Widząc takie zdjęcie trzeba użyć dużo wyobraźni aby zobaczyć efekt końcowy. Jednak podobno sky is the limit :-).
Decyzja zapadła, czas do pracy. Póki ZZR miał koło i suport dobrałem pasującą osłonę łańcucha. Trzeba tylko było dorobić mocowania, ale o tym później. Pozostało dopasować błotniki. Oczywiście muszą być metalowe. Byłem przekonany że mam błotniki na 16 cali. Niestety okazały się za małe. Dokupiłem w takim razie inne. Proste, do malowania. Znów nie ten rozmiar- trudno, może wykorzystam w innym projekcie. W końcu po długich poszukiwaniach trafiłem do sklepu gdzie zakupiłem ostatnie metalowe błotniki w tym razem już pasującym rozmiarze. Nowe, z wgniotką. Trudno, i tak będą malowane. I tak kupiłem nowe, popsułem je i naprawiłem. Niestety nie mam za dużo zdjęć ponieważ czas gonił- musiałem wyrobić się na dzień dziecka. Tak więc wracając do samych błotników- najpierw papier ścierny i zmatowienie. Następnie młoteczek, kowadełko i klepanie wgniotki. A czego nie można było wyklepać trzeba było wyrównać szpachlą. Mam nadzieje że dojdę do etapu w którym szpachel będę potrafił zastąpić ołowiowaniem lub cynowaniem. Jeszcze trochę drogi przede mną ;-). Szpachel jest, więc papier ścierny w dłoń i jedziemy. Od grubego po coraz drobniejszy. Aż do uzyskania pożądanego efektu. Jak przepis na ciasto. Gotowe do malowania.
Teraz rama w imadło i pasowanie osłony łańcucha. Muszę przyznać że pierwszy raz dorabiałem takie elementy, ale wyszło całkiem dobrze :-). Fakt, że zeszło na to sporo czasu, ale uzyskałem upragniony efekt. Najpierw trzeba było odpowiednio ustawić osłonę. Później w stercie złomu (który zresztą muszę uporządkować) znaleźć odpowiedni materiał na mocowanie. Zostaje już tylko trochę cięcia, gięcia, szlifowania, wiercenia i przy odrobinie szczęścia mamy gotowe mocowanie. Jeśli nie- wracamy do punktu wyjścia. W moim wypadku przy jednym z dwóch mocowań strzeliłem babola przy cięciu. Na materiale z którego ciąłem Franio coś namalował. Niestety tym samym markerem, którym rysowałem linie cięcia. No i mi się po.....o. Niestety trzeba było rysować i ciąć od 0. Z drugiej strony dobrze że błąd wyszedł szybko a nie na którymś z końcowych etapów :-).
Pasowała tak jak chciałem. Teraz czas na galanterię. Planowałem zostawić co się da w oryginalnym chromie. Na pierwszy ogień standardowo poszły koła. Jednak galanterię trzeba było rozebrać. Czas więc na nocne balkonowe rozkręcanie i mycie piast. Przyznam że nawet nie były za bardzo usyfione ;-). Było widać oznaki użytkowania, ale jeszcze sporo po służą więc wszystkie elementy można było ponownie wykorzystać :-).
Szybkie oględziny. Pasta, szmatka i napieramy. Trochę polerowanie i od razu inaczej wyglądają. A przy dobrej muzyce miło czas leci ;-).